Zanim jednak może przystąpimy do tego wzniosłego i wiekopomnego dzieła, należałoby zacząć od przerwania procesu oszpecania Polski. Szkopuł w tym, że dokonują tego głównie partyjni koledzy i działacze oraz zwolennicy PiS. To oni bowiem biorą aktywny i często decydujący udział w zapaskudzaniu przestrzeni publicznej dwoma rodzajami obiektów: o charakterze sakralnym oraz pomnikowym. Każdy obserwator polskiej przestrzeni publicznej o jako tako wyrobionym guście przyznać musi, że najpotężniejszą koncentracją szkaradzieństwa i kiczu jest monumentalne sanktuarium w Licheniu. To jednak tylko największy i dlatego najbardziej spektakularny przykład brzydoty sakralnej (choć mogłaby z nim rywalizować potężna figura Jezusa ze Świebodzina), pobożny polski lud stawia jak kraj długi i szeroki materialne świadectwa wiary na miarę swoich możliwości i gustów. Te pierwsze bywają różne, te drugie są podobne, więc efekty są niemal jednako szkaradne. Drugi potężny nurt inicjatyw i przedsięwzięć systematycznie oszpecających Polskę, to pomnikomania. Tu także przodują gorliwi wyznawcy PiS i religii smoleńskiej oraz (przynajmniej deklaratywnie) katolickiej. Niemal wszystkie polskie miasta i miasteczka oraz wiele wsi i przysiółków zostało w ciągu minionych kilkunastu lat upstrzonych pomnikami Jana Pawła II, z których znaczna część (znawcy tematu sugerują, że większość) to bezsprzeczne szkarady. Od kilku zaś lat podobną funkcję - czyli oszpecania - wypełniają monumenty upamiętniające katastrofę smoleńską. Kto chce, może sobie obejrzeć, bo internet pełen jest przykładów i zestawień najbrzydszych tego typu upamiętnień. A wciąż powstają i zapowiadane są nowe. Skądinąd ich wznoszenie odbywa się często z pominięciem procedur i zatwierdzeń, także tych estetycznych (ze strony miejskich i wojewódzkich plastyków), co dokładnie powtarza standardy PRL - wówczas także nikt nie śmiał zaprotestować czy przeszkadzać, gdy padały propozycje budowy pomników Lenina czy monumentów upamiętniających rewolucję bolszewicką. Prezes Kaczyński stwierdził, że dla realizacji planu upiększania Polski potrzebne są lekcje estetyki w szkołach. Pomysł chwalebny, ale trudno sobie wyobrazić jego praktyczną realizację. Pomińmy już, że w wielu szkołach lekcje religii i kult smoleński uzewnętrzniają się w materialnej postaci jakichś ołtarzyków czy instalacji o wątpliwej estetyce. Mało realne wydaje się, że jakikolwiek obecny nauczyciel plastyki lub wiedzy o kulturze czy przyszły nauczyciel estetyki rozpocznie upiększanie szkoły i kształtowanie gustu uczniów od likwidacji tych przejawów religijnego i partyjnego kultu i kiczu. Gdyby jednak rzetelnie prowadził lekcje, to musiałby uczniom pokazywać przykłady piękna i brzydoty oraz uprzytamniać różnice między nimi. Czy można byłoby dokonać takich poglądowych zestawień bez przywoływania przykładów kiczu sakralnego i pomnikowego zalewającego obecnie Polskę? Czy dałoby się uodpornić na brzydotę bez okazywania i analizowania jej najbardziej oczywistych przejawów? A jeżeli nawet, to wyedukowani estetycznie wychowankowie sami potrafiliby dostrzec paskudę i odwrócić się od niej. A to bardzo często paskudztwo doktrynalnie i ideologicznie słuszne, czyli zgodne ze światopoglądem działaczy i zwolenników rządzącej partii. Gdyby prezes Kaczyński chciał przystąpić aktywnie do upiększania Polski, powinien zacząć od zwalczania kiczu i chłamu w swoim najbliższym otoczeniu. Najpierw mógłby wybić z głowy Jackowi Kurskiemu organizowanie festiwali i koncertów disco polo, czyli kiczu muzycznego. Upodobanie do tego gatunku tych środowisk, z których najliczniej wywodzą się wyborcy PiS, jest powszechnie wiadome, ale jego upowszechnianie przez instytucje publiczne, mające w swych statutach deklaracje wypełniania publicznej misji, to skandal. Trudno zaś wyobrazić sobie piękną Polskę zalewaną dźwiękami muzycznej tandety. A ponadto mógłby prezes doprowadzić do usunięcia z opraw miesięcznic i innych upamiętnień smoleńskich dewotek i dewotów obwieszonych jakimiś kiczowatymi obrazkami i gadżetami patriotyczno-religijnymi, kompromitującymi estetycznie te uroczystości i uczestniczące w nich środowiska. Włącznie z ministrem kultury, subtelnym niegdyś intelektualistą i wrażliwym, kulturalnym inteligentem, który po przystąpieniu do ekipy "dobrej zmiany" zaczął okazywać przychylność dla artystycznego prostactwa i estetycznego prymitywizmu, jeśli tylko towarzyszy manifestacjom narodowo-katolickiego światopoglądu. Janusz A. Majcherek