Reklama

Orędzie prezydenta: słowa - kontekst - czyny

Wybór 150. rocznicy urodzin Józefa Piłsudskiego, jako okazji do wygłoszenia przez Prezydenta RP orędzia przed Zgromadzeniem Narodowym, nie dziwi. Postać Piłsudskiego, jednego z ojców naszej niepodległości, na to zasługuje. Mam jednak do tego przemówienia Pana Prezydenta stosunek ambiwalentny. Częściowo co do treści, a częściowo co do aury otaczającej słowa Andrzeja Dudy.

Wybór 150. rocznicy urodzin Józefa Piłsudskiego, jako okazji do wygłoszenia przez Prezydenta RP orędzia przed Zgromadzeniem Narodowym, nie dziwi. Postać Piłsudskiego, jednego z ojców naszej niepodległości, na to zasługuje. Mam jednak do tego przemówienia Pana Prezydenta stosunek ambiwalentny. Częściowo co do treści, a częściowo co do aury otaczającej słowa Andrzeja Dudy.

Do tego przemówienia, poświęconego lekcjom, jakie należy współcześnie wyciągnąć z doświadczeń naszego budowania, a potem egzekwowania niepodległości, wkradł się pewien fałszywy ton. Ten ton świadczy o takim rozumieniu tych lekcji, które postrzegają Polskę i świat AD 2017 według parametrów sprzed wielu dziesiątków lat, na pewno sprzed II wojny światowej. Gdy Pan Prezydent mówi, na przykład, że Polakom powinno się stworzyć warunki godnej pracy w Polsce, by nie musieli pracować za granicą, używa pojęcia: "na obcej ziemi". To jest pojęcie, którego kontekst historyczny, i którego ładunek emocjonalny odsyłają nas do czasów, gdy Polska (lub, jak w czasie zaborów, ziemie polskie) była otoczona obcymi potęgami, państwami często nieprzyjaznymi czy wrogimi naszym narodowym aspiracjom. Dziś mamy inny świat, owszem, pełny nowego rodzaju zagrożeń, ale stare zagrożenia - z jednym, niebagatelnym wyjątkiem: Rosji - stępiły swą ostrość. Polska nie jest otoczona obcymi potęgami i nie potrzebuje już permanentnie wzmagać narodowej czujności wobec zakusów tych potęg. Świat jest pod tym względem bardziej dla nas przyjazny. Mam jednak wrażenie, że Pan Prezydent jest w tej mierze nieodrodnym synem Prawa i Sprawiedliwości, które postrzega świat zewnętrzny, łącznie z Unią Europejską, co szczególnie bulwersujące dla zdrowego rozsądku, jako jednoznacznie nam wrogi.

Reklama

Nic dziwnego przeto, że Andrzej Duda przestrzegł swoich rodaków przed wynoszeniem wewnętrznych sporów na zewnątrz. Pan Prezydent powiedział: "Spory, często wychodzące poza granice naszego kraju, nie budują pozycji naszej Ojczyzny. Powodują przede wszystkim strach i agresję, poczucie beznadziei i nieuchronności wewnętrznego konfliktu. Pamiętajmy, że walka o odzyskanie niepodległego państwa nie byłaby potrzebna, gdyby nie katastrofa zaborów - kataklizm, którego bezpośrednią przyczyną było niefrasobliwe i niegodne odwoływanie się do arbitrażu oraz interwencji obcych potęg. Nie powtarzajmy tego błędu!" Jest oczywiste, że te słowa odnoszą się do współczesnych polityków opozycji, którzy skarżą się w Unii Europejskiej na destrukcję systemu rządów prawa w Polsce. Pomińmy już fakt, że politycy Prawa i Sprawiedliwości, gdy byli w opozycji, też skarżyli się w Brukseli i Strasburgu na polski rząd - o to mniejsza. Ważniejsze jest to, że Polska, należąc do Unii, przyjęła - przecież jako warunek sine qua non, a nie jako dobrowolną opcję - pewne fundamentalne zasady porządku demokratycznego, a wśród nich zasadę rządów prawa. Stąd dzisiejszych skarg opozycji w Unii, które odwołują się do tych fundamentalnych wartości, nie sposób rozumieć jako "donos na Polskę" bez popadania w pojęciową schizofrenię.

Generalnie, przemówienie Pana Prezydenta jest całkiem zgrabne i całkiem słuszne. Andrzej Duda ma niewątpliwie talent retoryczny, nie obawia się też sięgać do tonu patetycznego. Myślę, że komu jak komu, ale akurat prezydentowi w takich uroczystych okazjach ten ton przystoi. Problem jest inny: to jest problem aury otaczającej postać urzędującego prezydenta i, siłą rzeczy, także jego słowa. A jest to aura, do której wytworzenia Andrzej Duda walnie się przyczynił.

Prezydent ma rację, gdy apeluje, aby polskie życie publiczne przestało być walką wrogich plemion. Ma rację, gdy apeluje o bezwzględne respektowanie swobód obywatelskich. Ma rację, gdy nawołuje do utworzenia sprawiedliwych sądów. Wszystko to prawda, ale powstaje problem wiarygodności.

Gdy kiedyś podobne w duchu apele wygłaszali Richard von Weizsaecker i Joachim Gauck - prezydenci Niemiec, albo Vaclav Havel - prezydent najpierw Czechosłowacji, a potem Czech, ich słowa miały wagę, bo autorzy tych słów mieli stosowną, wcześniej wypracowaną, posturę moralną. Andrzej Duda natomiast czynnie przyłożył ręki do tego, iżby swobody obywatelskie w Polsce nie były respektowane, aby sądy nie były niezależne, a też i do powstania owych dwóch wrogich plemion, nad których istnieniem dziś ubolewa.    

W tych warunkach jego wzniosłe i słuszne słowa brzmią pusto.

Reklama

Reklama

Reklama

Strona główna INTERIA.PL

Polecamy