Pamiętam ten wykład. Na sali zapełnionej przez studentów, publicystów i polityków kojarzonych z prawicą nie było ani jednego przedstawiciela prawniczego salonu. Olał Scalię i jego wykład ówczesny przewodniczący Trybunału Konstytucyjnego, pan Stępień, i trybunalscy sędziowie, prezesi Sądu Najwyższego i NSA, rektorzy, i tak dalej, i tak dalej, choć wszyscy byli przez organizatorów sumiennie zaproszeni. Nie chodziło o samego Scalię, chociaż, oczywiście, jako konserwatysta, i on nie cieszył się w tym towarzystwie sympatią. Chodziło o to, żeby okazać wyraźnie niechęć śp. Januszowi Kochanowskiemu, pokazać mu, że dla prezesów i profesorów jest pisowcem, ciałem obcym, z istnieniem którego nigdy się nie pogodzą. Innymi słowy: prawniczy establishment nie stawił się na wykładzie amerykańskiego gościa w komplecie z tej samej przyczyny, dla której w komplecie nie stawia się przy takich okazjach, jak pogrzeb "Łupaszki" czy rocznica Chrztu Polski. Za to zapewne w komplecie, acz po cichu, stawi się na pogrzebie kolejnego stalinowskiego zbrodniarza, z tych, których przed odpowiedzialnością za oczywiste zbrodnie sądowe popełnione na AK-owcach, narodowcach czy peeselowcach (z tego prawdziwego PSL) ochroniły w III RP samorządy sędziowskie, uparcie, konsekwentnie i wbrew najmocniejszym dowodom odmawiając uchylenia zbrodniarzom sędziowskich immunitetów. Bo to ci zbrodniarze, nie "wyklęci", są dla prawniczego establishmentu patronami - jako drodzy mistrzowie, wychowawcy, promotorzy i autorzy podręczników. Salony, których establishment prawniczy jest istotnym składnikiem, bardzo chętnie odmawiają wszystkim nienależącym do towarzystwa prawa komentowania i opiniowania sędziowskich orzeczeń. Nie wiecie, nie znacie się, to siedźcie cicho. Cóż, pokora jest najpiękniejszą z chrześcijańskich cnót i trzeba ją zachowywać, wchodząc na słabo sobie znane pola, ale i pokora musi mieć swoje granice. Nie jestem prawnikiem, owszem, ale jako polonista umiem czytać. Jeśli Trybunał, powołując się "bezpośrednio na Konstytucję", orzeka w trybie wymyślonym przez siebie, demonstracyjnie ignorując ustawę - to ja umiem przeczytać, że właśnie w Konstytucji jest wprost napisane, że tryb jego orzekania określa ustawa, a nie widzimisię prezesa. Jeśli Sąd Najwyższy "decyzją zarządu klubu", jak to się za moich czasów mówiło, ogłasza, że wyroki Trybunału obowiązują bez publikacji, a właśnie w Konstytucji stoi jak w mordę strzelił, że obowiązują od momentu publikacji, i to nie w "Wyborczej" czy na żółtym pasku w TVN, ale konkretnie w rządowym monitorze - to też umiem przeczytać. I nie dam się sterroryzować, że wszystko jest jasne, oczywiste i spór toczy się po prostu między tymi, którzy bronią prawa, i tymi, którzy go przestrzegają. Wała tam - gdyby tak było, nie musiałby prezes Rzepliński ratować swej politycznej narracji kneblowaniem dyrektora Zaradkiewicza i wyrzucaniem go z pracy. To, co się dzieje, z obu stron, to wielka "falandyzacja" - dawno już wyprowadziła nas ona poza obszary prawem uregulowane i jedynym wyjściem (rekomendowanym przez Komisję Wenecką, co opozycja, stale się na nią powołując, ma głęboko z tyłu) jest szybkie poprawienie w stosownych punktach Konstytucji. Może i rząd nie ma prawa odmawiać publikacji wyroku, ale przecież i prezes Trybunału nie miał prawa legalnie wybranych (co sam potwierdza, płacąc im pensje) i zaprzysiężonych sędziów nie dopuszczać po swoim uważaniu do orzekania. Może i PiS jedzie po bandzie, ale kiedy w tony prawnego rygoryzmu "konieczności wykonywania orzeczeń Trybunału" uderza PO, która za swych rządów nie wykonała ich kilkunastu... Stowarzyszenie "Miasto jest nasze", dość odległe od PiS, walczące z "reprywatyzacyjną" mafią w Warszawie, przypomniało ostatnio, że Hanna Gronkiewicz Waltz (sama będąca beneficjentką postszmalcowniczej industrii) od roku ignoruje orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w sprawie reprywatyzacji, umożliwiając w ten sposób mafii bezkarną kradzież kolejnych milionów. To o czym my z partią, której jest ona wiceprzewodniczącą, rozmawiamy? "Dziennik Gazeta Prawna", informując o kolejnym akcie prawniczego rokoszu - uchwale NSA o prymacie Trybunału nad sejmową większością, pisze, że uchwała ta w zasadzie nie ma żadnej podstawy ani mocy prawnej, ale "zapadła, bo takie było oczekiwanie środowiska sędziowskiego". Otóż i clou sprawy. Środowisko oczekuje, że jego przywódcy będą walczyć z PiS, bo nienawiść do PiS i w ogóle każdej partii patriotyczno-katolickiej ma w kodzie kulturowym. Jak sędzia Łączewski, który do fejkowego Tomasza Lisa (nie wiedząc, że fejkowy) zgłosił się na fejsie, że nieumiejętnie atakuje PiS, więc on, jako prawnik i sędzia, chętnie nauczy, jak to robić skuteczniej - a potem kontaminował o włamaniu na komputer. Czy poniósł jakąś odpowiedzialność? Bez żartów. Sędzia Milewski, ten, który na telefon ustawiał proces z fejkowym sekretariatem Tuska, orzeka w najlepsze. Sędzia Sądu Najwyższego, który przez telefon instruował, jak ma być napisana kasacja, żeby ją klepnął - orzeka, nie miał nawet postępowania, pani prezes obroniła. Za to za potraktowanie sędziego tortem poleciał bezlitosny wyrok roku bezwzględnego więzienia. Tort na twarzy sędziowskiego majestatu to nie to, co gwałt zbiorowy na nastolatce, za który lecą tylko zawiasy. Jeśli jest "oczekiwanie środowiska sędziowskiego", żeby poszło ono na wojnę z rządem, za którym stoi wciąż najpopularniejsza w Polsce partia, to środowisko musi się liczyć także z tym, że takim oczekiwaniem zwraca uwagę na siebie. I bardzo dobrze, bo jak żadne inne wymaga ono oczyszczenia z czarnych - czy raczej czerwonych - owiec. To, że takowe się tam trafiają, nie jest szczególną hańbą, bo trafiają się w każdym środowisku. Nieszczęściem jest to, że w tym konkretnym to owe najgorsze osobniki, scalone w jeden samoodtwarzalny układ jeszcze za Bieruta i Gomułki, stanowią o wizerunku całości, decydują i rozdają karty, w symbiozie z politykami, i to takimi politykami, jak na przykład wieloletni padrone Krajowej Rady Sądownictwa Jan Bury. Obecność czy nieobecność naszych tutejszych "mułłów" na wykładzie śp. Antonia Scalii, przestrzegającego sprawujących rząd nad sprawiedliwością, by nie czuli się źródłem mądrości, ale jej sługami, by nie uważali się za postawionych ponad prawem, nie podlegających zasadom innym niż sami ustanowią, bezkarnych - w sumie nie miała realnego znaczenia. I tak by to po nich spłynęło jak woda po kaloszach. Dziś widać to szczególnie dobrze.