Wątpię, by panienka z telewizyjnego okienka sama to tak kunsztownie sformułowała, przypuszczam raczej, że powtórzyła frazę zasuflowaną przez rządowych pijarowców. Bo czyż można to ująć piękniej? Prostolinijnie powiedzieć by należało, że Centrum Zdrowia Dziecka, jeden z kilku szpitali w Polsce zarządzanych bezpośrednio przez Ministerstwo Zdrowia (a więc nie ma najmniejszych wątpliwości, kto za jego stan odpowiada), doprowadzone zostało do takiej zapaści, że wstrzymano w nim wszystkie normalne przyjęcia, z wyjątkiem przypadków, w których zachodzi obawa zagrożenia życia. Przypomina się nieśmiertelna scena z kabaretu "Tey" z czasów późnego Gierka: co to znaczy, że w traktorze się koło urwało? Trzeba mówić, że traktor wciąż ma trzy koła dobre! Trzy dobre! W CZD wciąż wezmą ci dziecko na leczenie, pod warunkiem, że już jest w stanie agonalnym. Wtedy oczywiście podadzą mu środek przeciwbólowy (albo tylko zaśpiewają kołysankę, bo stosując lek refundowany bez podkładki w postaci antybiogramu lub innego rzadkiego badania laboratoryjnego lekarz ryzykuje nałożenie nań przez NFZ wysokiej kary finansowej), a rodzicom powiedzą: no trudno, ale teraz to już się nic nie da zrobić, trzeba zaczynać leczenie przy pierwszych objawach, a nie dopiero jak dochodzi do zagrożenia życia! W wiadomej gazecie publicystka staje na uszach, aby przekonać nas o licznych sukcesach rządu Tuska. Oczywiście sukcesem jest dla niej wszystko. Rząd podniósł wiek emerytalny - sukces. Rząd wprowadził podatek miedziowy - sukces. Rząd "uporządkował" refundację leków i znacząco zmniejszył obciążenie NFZ z tego tytułu - sukces, oczywiście. I znalazło się 320 milionów złotych na dofinansowanie przedszkoli (zamiast pierwotnie obiecanych 500, czyli 180 baniek w plecy)... Ograniczanie dostępu do świadczeń i usług publicznych otrąbiane jako sukces? Podnoszenie podatków - świętowane jako reformy? Takiego kitu w cywilizowanym kraju nikt by się jednak wciskać nie ośmielił. Najśmielsi broniliby "zło konieczne, trzeba było, bolesne, trudno, lecz niezbędne..." Ale - sukcesy? Niezły tupet. Od sukcesu do sukcesu, parę dni temu prezes zapowiedział, że "ozusuje" tzw. umowy śmieciowe. To też ma być sukces, bo wiadomo, wszystko, czego się Tusk tknie, jest dla wspomnianej gazety sukcesem, z wyjątkiem Gowina. Natężenie propagandowej głupoty jest takie, że nawet ludzie, którzy na "umowach śmieciowych" są, gdy ich spotykam, okazują się przyjmować zapowiedź "ozusowania" radośnie. No, wreszcie zrobią coś z tą zmorą, z tymi "umowami śmieciowymi"! Co z nimi zrobią, matole? - nie wytrzymuję. - Nałożą na nie dodatkowy podatek. To znaczy, że jak masz na umowie o dzieło tysia miesięcznie, to po "ozusowaniu" zostanie ci jakieś osiemset. Dobrze, niechby dziewięćset - jakby nie patrzeć, chodzi o to, żeby dla ratowania bankrutującego budżetu nałożyć kolejny podatek na najmniej zarabiających, a nie żeby cokolwiek w ich położeniu poprawić. Spróbujmy, jak chłop krowie na rowie, wyjaśnić rzecz od podstaw. Umowy o dzieło czy umowy zlecenia rozpanoszyły się na rynku (zresztą w ramach postulowanego przez te właśnie władzę "uelastyczniania zasad zatrudnienia") dlatego, że czynią zatrudnienie tańszym, a więc sprzyjają jego upowszechnieniu. Wadą ich, z punktu widzenia pracownika, jest brak pewności pracy - można stracić utrzymanie z dnia na dzień. Plusem - że w ogóle są, i że dzięki ominięciu ZUS-u pracodawca może dać mu na rękę parę groszy więcej. Kwestią zasadniczą jest fakt, że koszty stworzenia etatu są u nas horrendalnie wysokie. Jeśli chce się, żeby "umów śmieciowych" było mniej, to należy te koszty obniżać. A tu rząd zapowiada działanie dokładnie odwrotne, dowalenie składki ZUS nawet na te groszowe przeważnie wynagrodzenia - i hurra, kolejny sukces. Problemem Polski nie są śmieciowe umowy. Są nim śmieciowe media. I tu życie dopisuje pointę - akurat gdy pisałem powyższe słowa, pan premier zdezawuował swą własną zapowiedź sprzed kilku dni i stanowczo się od zamiaru "ozusowania" odciął. Śmieciowi dziennikarze pewnie rzucili się do komputerów na gwałt poprawiać przygotowane już zawczasu zachwyty nad kolejnym expose. Zachwyt pozostaje, ale nie tym, że premier rozwiązuje problem "śmieciówek", tylko tym, że broni elastycznych zasad zatrudnienia. No i oczywiście, że zapowiedział wyczarowanie wielkich inwestycji "rzędu 220 miliardów złotych" - jeśli dobrze zrozumiałem, pod zastaw aktywów spółek skarbu państwa, ale "w sposób nie zagrażający ich finansowemu bezpieczeństwu". Notowania wspomnianych spółek z miejsca poleciały na pysk wraz z całym WIG-iem. Podpowiadam śmieciowym dziennikarzom i internetowym zombim jak i z tego zrobić sukces: premier ograniczył zakres spekulacji giełdowych na akcjach polskich przedsiębiorstw. Wspominam o internetowych zombich, bo temat, o którym pisałem w ubiegłym tygodniu, wart jest kontynuowania. Już nie troll zaśmieca rozmowy internautów i paskudzi na forach, ale właśnie płatny zombi, wklepujący bezmyślnie i masowo podany mu przekaz dnia, zalewa sieć prymitywną propagandą. Takie czasy przyszły, zmienia się technologia informacji, to zmienia się i technologia kłamstwa -zombi wyrastają na żołnierzy władzy równie istotnych na medialnym froncie, jak lizusowscy prowadzący i "eksperci" w informacyjnych telewizjach. Nie da się na to poradzić, trzeba po prostu wzbudzić w sobie ostrożność. Na szczęście zombiego łatwo rozpoznać. Wystarczy zbadać częstotliwość wątków czy wpisywanych fraz... Może miałby ktoś czas i siły stworzyć jakiś ośrodek monitorowania internetowego robienia wody z mózgu? W ostatnich tygodniach na przykład lawinowo wzrasta na forach i wykopach liczba wpisów na różne sposoby wtłaczających ten sam "przekaz dnia" - "SKOK-i to Amber Gold PiS-u". Nic się nie stało w przestrzeni publicznej, co by uzasadniało gwałtowny wzrost zainteresowania internautów SKOK-ami, za to, jak wiedzą wtajemniczeni, sporo się dzieje w tej sprawie w Sejmie, skok na SKOK-i zapowiada się na dniach, i trudno nie wyjaśniać tego wzmożenia tym, że stojące za próbą zniszczenia spółdzielczej konkurencji banki sypią kasą na karmę dla zombich. Tradycyjne media elektroniczne, które nazywam tu na okoliczność ich rzetelności śmieciowymi, też się zresztą przy okazji pożywiają. W każdym razie, tu się dzieje prawdziwa polityka III RP, której gładkie słówka premiera są jedynie maskowaniem. Dlatego wolałem dzisiaj pisać ten tekst, niż jak większość kolegów wsłuchiwać się z uwagą w jego retoryczne popisy.