Na początek powiem wam, że lubię świętego Mikołaja-biskupa, a nie tego pajaca w czerwonej czapeczce, który na dodatek myli daty i przychodzi nie tylko 6 grudnia, ale także - nie wiedzieć czemu - w Wigilię. Gdy byłem dzieckiem, z postacią św. Mikołaja wiązała się jeszcze jakaś pedagogika, teraz nie wiem, jak z tym jest w odniesieniu do świętego. Ale na pewno żadna pedagogika nie wiąże się z postacią pajaca w czerwonej czapeczce. Jeszcze trochę i brak bogatego prezentu od pajaca będzie podstawą roszczenia sądowego. Mikołaj był tajemniczy i suwerenny, pajac w czerwonej czapeczce jest chłopcem na posyłki - nie wiem, co może być w nim pociągającego, poza bogactwem prezentów, rzecz jasna. Lubię wigilię Bożego Narodzenia, a nie wigilię jakichś bliżej nieokreślonych świąt. Nie wigilię jako czas samoistny. W przekazach papki reklamowo-informacyjnej bowiem Wigilia jest samowystarczalna, niczego nie poprzedza. A szkoda, bo jej sensem jest właśnie poprzedzanie. To czas czuwania przed świętem, czas oczekiwania i przygotowania do święta. Dlatego lubię Adwent, który poprzedza Wigilię. Dokładniej mówiąc, dzień wigilii Bożego Narodzenia jest ostatnim dniem Adwentu. Lubię roraty, które codziennie w Adwencie rozpoczynają się jeszcze przed wschodem słońca. Lubię ten trud, który trzeba sobie zadać, żeby zdążyć na to nabożeństwo. I satysfakcję, kiedy jednak uda się wstać o tej 5 rano. I towarzystwo kilkorga przyjaciół, kiedy idziemy na kawę po roratach, a jeszcze przed pracą. Lubię to, bo wtedy stanowimy jakąś wspólnotę, trochę podobnie patrzymy na to, co jest w życiu ważne. Nie lubię, jak mi mówią, że idą jakieś bliżej nieokreślone święta, gdzie wszystko jest podane na tacy. Jakieś święta z Mc Świata. Święta, które nie wymagają żadnego wysiłku, przygotowania. Już nie mówiąc o wysiłku i przygotowaniu duchowym, bo to jest kategoria nieistniejąca dla twórców tych przekazów. Dla nich istnieje strategia sprzedaży i target. Ja dla nich jestem targetem - niestety. Wiem o tym i unikam, jak mogę. A jak już coś naprawdę mogę, to mówię, że nie będzie mi jakiś Empik wycierał sobie gęby Bożym Narodzeniem przy pomocy Nergala i p. Czubaszek - na przykład. W tym roku nie wydałem tam przed Bożym Narodzeniem ani złotówki i życzę tym typkom rychłego bankructwa. Oczywiście, nie przeceniam swojej roli, ale ... Lubię Wigilię jako dzień, w którym zadaję sobie sam trudne pytania o to, co za mną i co jeszcze przede mną. Dzień, w którym szczerze życzę ludziom mi bliskim, żeby im się spełniły ich marzenia o dobrym życiu. Nie lubię wmawiania, że dobre życie polega na tym, żeby po trupach osiągnąć sukces, a sukces polega na tym, żeby się nachapać. Nie lubię słuchać życzeń sławiących tak rozumiane dobre życie i tak rozumiany sukces. Uważam je za płytkie i głupawe. Do szału doprowadzają mnie życzenia w rodzaju: "Smacznego żarcia i dobrego trawienia!". Niezbyt dobrze toleruję życzenia w rodzaju: "No to zdrowia, bo zdrowie jest najważniejsze!" Zdrowie jest bardzo ważne, ale - oczywiście - nie ono jest najważniejsze. Kto tak gada, albo jest mało rozgarnięty, albo celowo chce przesłonić rzeczywisty wymiar Bożego Narodzenia przez takie bla-bla. I właśnie bla-bla zastępujące prawdziwy wymiar Bożego Narodzenia, jest bronią tych gości od strategii sprzedaży. Nie chcę się w ten głupkowaty dyskurs wpisywać ani jedną literą. Lubię smaczne potrawy przygotowane na Wigilię. Są dla mnie tym smaczniejsze, im bardzie biorą się z trudu ich przygotowania - mojej żony i moich dzieci. Ale nie lubię niekończących się opowieści o jedzeniu. Rozumiem, że historia kuchni jest po trosze historią kraju, ale w Wigilię są doprawdy ważniejsze rzeczy do powiedzenia przy stole. Jeśli nie wprost o tajemnicy Wcielenia, to w każdym razie o tym, co nas naprawdę porusza. Nie lubię towarzystwa ludzi, których poruszają jedynie reakcje ich kubków smakowych. Lubię się zastanawiać, co Pan Bóg sobie myśli o naszym zwariowanym świecie. Ale nie lubię mierzyć spraw Bożych miarą naszego zwariowanego świata. Rozumiem skomplikowanie losów ludzkich. Ale nie rozumiem dlaczego mam słuchać/ czytać/ oglądać jakichś celebrytów z patchworkowych rodzin wymądrzających się w ten święty czas, że dla nich Boże Narodzenie to wezwanie do braterstwa, tolerancji, wielokulturowości i święceń kapłańskich dla homoseksualistów. Bo dla mnie ono jest czymś innym. Roman Graczyk