Dziś rano media podały wyniki sondażu w sprawie sporu o Trybunał (pracownia Ariadna dla "Dziennika Gazety Prawnej"), z którego wynika, że Polacy są podzieleni mniej więcej po równo w ocenie tego sporu. Ilustracją postawy tych, którzy przyznają rację PiS-owi i prezydentowi Dudzie, jest wypowiedź anonimowego wyborcy dla TVN-24, który powiedział: "Niech PiS rządzi, a reszta niech się od niego odpier..li!". Otóż ja nie uważam, że dla skutecznego rządzenia jakiejkolwiek partii, PiS-u nie wyłączając, konieczne jest "odpier..lenie się" reszty. Owszem, reszta powinna rządzącym, także PiS-owi, patrzeć na ręce. Napisałem w przeszłości dziesiątki artykułów na temat wad naszego ustroju politycznego właśnie pod kątem skutecznego rządzenia - nie zmieniam tych poglądów. Ale skuteczne rządzenie nie oznacza rozwalania instytucji stojących na straży reguł. A to PiS właśnie robi z Trybunałem. Nie twierdzę, że już się to stało, że Trybunał już teraz nie jest w stanie orzekać niezależnie od życzeń władzy. Ale - jak dotąd - wszystkie działania większości parlamentarnej i prezydenta Dudy konsekwentnie do tego prowadzą. Platforma postąpiła roztropnie, przekonując swoich politycznych przyjaciół z Europejskiej Partii Ludowej, żeby odroczyć debatę o Polsce w Parlamencie Europejskim. Dała w ten sposób sygnał, że to jest najpierw nasza (Polaków) sprawa, a dopiero potem sprawa Unii. Albo inaczej: że domagamy się respektowania tych reguł nie dlatego, że tego sobie Unia życzy, lecz dlatego, że uznajemy te reguły za konstytutywne dla porządku prawnego, którym sami chcemy się rządzić. Zacietrzewieni wyborcy PiS-u, o których wspomniałem na wstępie, wysuwają dwa argumenty, na które chciałbym tu odpowiedzieć. Argument pierwszy: tę wojna zaczęła Platforma. Argument drugi: nie istnieje Trybunał bezstronny politycznie, teraz chodzi więc tylko o to, żeby doprowadzić do równowagi wpływów. Co się tyczy argumentu pierwszego, to prawda, ale taka prawda, która nie może być całą odpowiedzią na obecny kryzys. Platforma bezprawnie zawłaszczyła prawo nominowania przez Sejm poprzedniej kadencji dwóch dodatkowych sędziów. Fakt, że wielu z tych, którzy dzisiaj protestują, wtedy milczało (mnie proszę do nich nie zaliczać: Upartyjniony Trybunał). Ale łamanie zasad wcześniej nie uprawnia do jego łamania później, niejako dla naprawienia efektów tych pierwszych działań. PiS powinien był wnieść skargę konstytucyjną na czerwcową ustawę (zrobił tak, ale potem wniosek wycofał), poczekać na wyrok, który był łatwy do przewidzenia, a następnie nominować w nowym już Sejmie dwóch sędziów, którym kadencja kończyła się w grudniu. Koniec i kropka. Zrobiono inaczej i za tę gorliwość w odbijaniu Trybunału zapłacimy w przyszłości wszyscy. Na argument drugi odpowiem tak: nikt nie potrafi absolutnie abstrahować od swoich przeświadczeń światopoglądowych, a nawet politycznych - także sędziowie Trybunału. Ale ustawodawca to przewidział i ustanowił pewne mechanizmy, które ośmielają sędziów TK do zachowania bezstronności: długa kadencja (ponaddwukrotność długości kadencji Sejmu), wymiana tylko części składu TK za jednym razem, wysokie uposażenie, tzw. stan spoczynku po zakończonej kadencji w Trybunale, który czyni sędziów w czasie kadencji mało podatnymi na uwikłanie polityczne, które zapewniłoby im potem "miękkie lądowanie" (oni tego po prostu nie potrzebują). Ponadto z reguły w Trybunale zasiadają wybitni prawnicy, ludzie z pewną pozycją zawodową, co też zmniejsza ich podatność na naciski. Można powiedzieć, że to jeszcze mało, i ja bym tak powiedział. Można ustanowić jeszcze kilka dodatkowych mechanizmów zwiększających bezstronność sędziów / zmniejszających ich stronniczość. I to była droga do naprawy Trybunału. Droga, którą PiS pospołu z prezydentem wybrał, jest regresem naszego porządku demokratycznego. Roman Graczyk