Ta grupa zaproszonych - wśród nich m. in. Adam Michnik, Seweryn Blumsztajn, Ewa Milewicz, Jerzy Jedlicki - napisała do prezydenta Dudy list, w którym tłumaczy, dlaczego do pałacu prezydenckiego nie przyjdzie. Sygnatariusze listu opisują w nim prezydenturę Andrzeja Dudy jako współudział w niszczeniu rządów prawa. Oddzielne listy - bardziej rozbudowane, ale o identycznej wymowie - skierowali do Prezydenta RP Halina Flis-Kuczyńska i Waldemar Kuczyński. Niestety, zarówno Michnik et. cons., jak i pp. Kuczyńscy mają tu całkowicie rację. Prezydent nie tylko nie zrobił nic dla przeciwdziałania niszczeniu rządów prawa przez PiS, ale aktywnie się do tego niszczenia przyłączył. Nie znajduję nic na jego obronę. Ocena zawarta w tych listach jest podana w sposób mało dyplomatyczny, ale merytorycznie jest nie do podważenia. Taka jest - niestety - prawda o tej prezydenturze. A jednak mam problem z decyzją dawnych opozycjonistów, by na prezydenckie obchody rocznicy KOR-u nie iść. Ten rząd i ten prezydent zrobili dużo, żeby podzielić Polaków. Owszem, istnieją Polacy lepsi i gorsi. Lepsi byli w AK, gorsi w MBP, lepsi byli w KOR-ze, gorsi w PZPR. Wypowiadanie ocen historycznych co do tego, kto się Polsce lepiej przysłużył, a kto się jej przysłużył gorzej, jest uprawnione. Ostatecznie jeśli czcimy bohaterów, to w pewien sposób mówimy: oni byli lepsi od reszty, odważniejsi, bardziej bezkompromisowi, czasem wręcz heroiczni. To ma sens. I jest moralnie uprawnione. Ale takie symboliczne dzielenie Polaków, jakie od roku uprawia rząd Beaty Szydło, a sekunduje mu prezydent Duda, nie ma ani sensu, ani moralnej prawomocności. Wedle tej nowej pedagogiki lepsi są ci Polacy, którzy głosowali na PiS, a gorsi ci, którzy głosowali na opozycję, lepsi są ci, którzy uważają, że w Smoleńsku w 2010 r. był zamach, a gorsi ci, którzy uważają, że było to katastrofa lotnicza... To, co robi rząd i prezydent, można nazwać wykluczaniem ze wspólnoty narodowej. Jeśli nie ma wspólnoty, to nie ma i narodu, jak nie ma narodu, to - w gruncie rzeczy - nie ma i państwa narodowego. Jak sobie Jarosław Kaczyński wyobraża uprawianie bardziej podmiotowej polityki przez Polskę, w której permanentnie toczy się coś na kształt zimnej wojny domowej? Otóż, jeśli oceniamy tę politykę dzielenia, wedle kryterium politycznego, Polaków na lepszych i gorszych za samobójczą, to powinniśmy sami nie przyczyniać się do jej utrwalania. Ktoś powinien w końcu mieć odwagę przerwać to szaleństwo. Zastanawiam się więc, czy postawą "nie zgadzam się z prezydentem - nie idę do pałacu" jest właściwa. Czy nie byłaby właściwsza postawa "idę do pałacu, pomimo że się z prezydentem nie zgadzam"? Bo mimo fosy, jaka została wykopana, żyjemy ciągle w jednym kraju. To znaczy, mamy jak gdyby dwie Polski w jednej Polsce. Dwie, bo się wzajemnie obrażamy i wykluczamy - co jest okropne. Jedną, bo wszyscy się uważamy za pełnoprawnych Polaków - i słusznie. Ani "Polska Michnika" nie wyemigruje, ani nie wyemigruje "Polska Kaczyńskiego". Dlatego gesty, które przekształcają walkę polityczną (absolutnie uprawnioną) w wojnę plemienną, uważam za szkodliwe. Roman Graczyk