Poderznięcie gardła księdzu celebrującemu mszę św. to coś nowego w taktyce dżihadystów w Europie (na terenach opanowanych przez islam, np. w Maghrebie, takie rzeczy się zdarzały). To coś, co dodatkowo przeraża, bo wywołuje wrażenie, że my, Europejczycy, będąc u siebie, nie możemy już modlić się, ponieważ przybysze spoza Europy (często dzieci lub wnuki przybyszów) uważają, że nasza modlitwa obraża Boga. Dodatkowa okoliczność tej zbrodni jest taka, że zamordowany ksiądz był znany ze swojej ekumenicznej, dialogicznej postawy, a tamtejszy meczet został wybudowany na działce ofiarowanej przez parafię. Zamach w Saint-Etienne-du-Rouvray następuje w mniej niż dwa tygodnie po tragicznych wydarzeniach w Nicei. Mamy więc jakieś przyspieszenie, reakcje stają się też szybsze, bardziej nerwowe. Trochę dlatego, że za niecały rok we Francji odbędą się wybory prezydenckie i parlamentarne. A trochę dlatego, że przeciętni ludzie tracą cierpliwość, wiarę w to, że państwo potrafi ich ochronić. Także my tutaj, w Polsce, która w porównaniu z Zachodem jest oazą bezpieczeństwa, w reakcji na te bodźce stajemy się bardziej podatni na myślenie zideologizowane. Z takim czy innym znakiem, ale zideologizowane, to znaczy oderwane od realiów. Wystarczy przeglądnąć Facebooka, żeby przekonać się, jak bardzo rozhuśtane są emocje. Moim zdaniem ta sytuacja wpycha nas w dwie pułapki. Jedną pułapką jest myślenie w kategoriach powszechnego braterstwa ludów, ras i religii - abstrahujące od tego, że owe różne ludy, rasy i religie niezbyt się w ostatnich dziesięcioleciach miłują. Ta pułapka czyha raczej na światowców, kosmopolitów, obywateli świata, a ujmując rzecz w kategoriach polsko-politycznych, raczej na "wykształciuchów z PO", czy też na "młodych, wykształconych, z wielkich miast". Ale jest też pułapka symetryczna, równie groźna: myślenie w kategoriach totalnej i nieprzezwyciężalnej obcości cywilizacji, postrzeganie ideału Polski jako zamkniętej twierdzy, a ideału polskości jako wspólnoty krwi. Ta pułapka czeka raczej na prowincjuszy, polskich patriotów, ludzi nieciekawych świata, czyli - w kategoriach polsko-politycznych - "lud PiS-owski", czy też starszych, słabo wykształconych, z małych miast, miasteczek i wsi. Oba tak scharakteryzowane sposoby myślenia wiodą nas na manowce. Nieprawda, że mieszanie się kultur jest wyłącznie dobrodziejstwem; nieprawda, że może się ono bezkarnie dokonywać w nieskończoność (tzn. że dana populacja może przyjąć dowolnie wielką liczbę przybyszów i nie ucierpi na tym jej spoistość, nie wystąpią napięcia i konflikty). Kto zna Zachód trochę lepiej, to znaczy z uwzględnieniem miejsc, gdzie to mieszanie się kultur następuje na masową skalę, ten wie, że wielokulturowość jest czymś nader problematycznym. Dzielnice, do których wprowadzają się przybysze z cywilizacji muzułmańskiej, stopniowo stają się muzułmańskie. Tam nie ma już diversité culturelle, żadne normy współistnienia kultur nie obowiązują, tam jest ziemia islamu, system szariatu, przeniesiony gdzieś spod Bagdadu pod Paryż, Strasburg czy Marsylię. Biali Francuzi tam nie mieszkają, uciekli, ani się nie zapuszczają jako przechodnie w tamte rewiry - jest, powiedzmy to bez owijania w bawełnę, strach. Takie enklawy (np. Molenbeek w Brukseli) stanowią naturalne oparcie dla radykalnego islamu, a jego twarde jądro - oparcie dla terrorystów islamskich. Przykrywanie tych twardych faktów wizjami zbratania ludów to czcza gadanina. To virtual, gdzie nic się nie zgadza z realem. Ale myślenie symetryczne, to w kategoriach nieprzezwyciężalnej obcości cywilizacji, nie jest w niczym lepsze. Nieprawda, że każdy przybysz (także: każdy muzułmanin) jest potencjalnym zagrożeniem. Nieprawda, że nie istnieją żadne przykłady udanej integracji. W polskim kontekście, wobec siły ciążenia ideologii endeckiej, chcę wyraźnie powiedzieć: nieprawda, że naród tworzy się z więzów krwi. On się tworzy z więzów wspólnego losu i z wyznawania tych samych wspólnotowych wartości. Nie istnieją też żadne cudowne środki mogące zabezpieczyć Zachód przed niebezpieczeństwem. Pełne bezpieczeństwo wymagałoby polityki całkowitej militaryzacji i wymagałoby systemu prawnego bez domniemania niewinności, gdzie podejrzany byłby każdy mający określone korzenie etniczne czy religijne. Nie jest możliwa, ani wskazana, polityka "zero imigracji", a taką prowadzi de facto nasz rząd. Owszem, w polityce imigracji Polska ma prawo określać kogo i na jakich warunkach chce przyjąć, a kogo przyjąć nie chce. Ale odgradzanie się murem od imigracji jako takiej jest, po pierwsze, nieludzkie (bo wśród imigrantów są uchodźcy, ludzie uciekający przed prześladowaniami), po drugie, jest niesolidarne wobec naszych partnerów z Unii Europejskiej. Zwolennicy (choć może lepiej byłoby powiedzieć: wyznawcy) obu tych uproszczonych wizji dobrze by zrobili, gdyby zadali sobie serię trudnych pytań i uczciwie na nie odpowiedzieli. Światowcy i kosmopolici musieliby wtedy uczciwie przyznać, że istnieje związek pomiędzy masową imigracją z krajów islamu, a terroryzmem islamskim wymierzonym w Zachód. Najpierw dlatego, że to w populacjach islamskich terroryści islamscy znajdują oparcie. Następnie dlatego, że Państwo Islamskie chce wywołać reakcje odpowiedzialności zbiorowej w stosunku do populacji islamskich na Zachodzie i w ten sposób zwielokrotnić szeregi bojowników dżihadu. Zwolennicy teorii nieprzezwyciężalnej obcości cywilizacji musieliby uczciwie przyznać, że prawie już nie istnieją (poza Eskimosami czy Papuasami) narody ukształtowane wedle reguł czystości etnicznej, a sterylne odgrodzenie się od obcych nie jest wskazane: wyjaławia i prowadzi do uwiądu. Roman Graczyk