Europejczycy mają prawo czuć się przez swoich przywódców oszukani. A dokładnie, oszukiwani przez wiele, wiele lat. I mają prawo teraz tych przywódców pociągnąć do odpowiedzialności. Zanim jednak będą mieli okazje uczynić to w wyborach, muszą domagać się realnego i opartego na faktach, a nie pobożnych życzeniach, planu działania. Nie mam wątpliwości, że taki plan wymaga zerwania z dotychczasowym modelem "europeizmu", pięknoduchostwem w istocie rozbijającym to co jeszcze pozostało z europejskiej wspólnoty. A szczególnie wrogim wobec chrześcijaństwa. "Oświeceniowy" eksperyment na naszych oczach się rozpada, jeśli Polska może dziś faktycznie coś dla Europy zrobić, to przekonać ją, by go jak najszybciej porzuciła. Nie da się stworzyć sprawiedliwej, silnej i zjednoczonej Europy, w której większość krajów wyzbędzie się swej suwerenności, tożsamości i tradycji tylko po to, by parę "równiejszych" państw mogło realizować swoje narodowe cele, ubijać interesy i wprowadzać kulturowe i obyczajowe, sprzeczne z naszą wrodzoną intuicją i instynktem samozachowawczym, eksperymenty. "Na celowniku terrorystów jest cała Europa" - oświadczył przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker i trudno mu odmówić racji. Podobnie jak trudno nie zauważyć, że niektóre kraje są na celowniku terrorystów "jeszcze bardziej". Bo chwilowo terroryści mają tam większe pole do popisu. Co można tam z tym zrobić, w jaki sposób cofnąć skutki chybionego, a może i w gruncie rzeczy zbrodniczego eksperymentu multi-kulti, nie wiemy. Jeśli coś wiemy, to to, że rozwiązywanie problemu, przez roznoszenie go na inne kraje Unii Europejskiej, nie jest żadnym rozwiązaniem. Oczywiście cytuję tu Junckera z przymrużeniem oka, bowiem on sam, jak mało kto jest współsprawcą problemu, a nie żadną nadzieją na jego rozwiązanie. Na zachodzie Europy nie widać teraz żadnych mężów stanu, którzy byliby w stanie zaproponować plan, nie tyle nawet zdolny porwać za sobą Europejczyków, ale nawet zasłużyć na chwilę ich uwagi. Czytam właśnie, że przywódcy Unii opublikowali oświadczenie, w którym zapowiadają umocnienie woli obrony europejskich wartości. Cóż, panie i panowie, żeby czegoś bronić, trzeba najpierw wiedzieć, co to jest, a wy - przy całym niezasłużonym szacunku - nie macie o tym pojęcia. A jeśli jeszcze raz usłyszę o tolerancji w waszym wydaniu, to... no. Na dobrą sprawę, jedynym racjonalnym i honorowym wyjściem z sytuacji, byłoby gremialne podanie się obecnych przywódców Unii Europejskiej do dymisji. Tak, tak, z naszym "królem Europy" na czele. Brak reakcji na masowe "wyjazdy szkoleniowe" młodych Europejczyków do Państwa Islamskiego i długotrwałe udawanie, że się rzeki uchodźców napływających do Europy nie zauważa, to już wystarczające powody. A kompletny brak pomysłu, co robić dalej, jak zatrzymać falę terroru, jak uchodźcom pomóc i jak równocześnie się przed nimi ochronić, to już tylko oczywista kropka nad i. Problem w tym, że polityków naszego rejonu Europy, którzy mają odwagę mówić co innego, nikt na zachodzie nie chce słuchać. A za tych "nowych", skrajnych, tamtejszych polityków, w stylu Le Pen, czy Wildersa, których owszem na zachodzie słychać, trudno trzymać kciuki, nawet w najmniejszym stopniu. Europa jaką znamy się skończyła, może dziś, może w dniu zamachów w Paryżu, a może znacznie wcześniej, kiedy na front niszczenia własnej "niewygodnie" chrześcijańskiej kultury rzucono tu wszelkie siły i środki. Pora poważnie pomyśleć o Europie, jaka ma tu teraz powstać. Terroryści mają na to swój pomysł, nasz brak idei, chcą zastąpić swoim nadmiarem. By się temu przeciwstawić, Europa musi się przeprosić z wartościami, które kiedyś uczyniły ją silną. Mimo różnic, muszą świadomie opowiedzieć się za nimi sami Europejczycy. I w tym wypadku nie jest to sprawa emocji, czy uprzedzeń, ale rozumu i chłodnej kalkulacji. Czas najwyższy.