Zawiodły rachuby na podkręcenie koniunktury przez rosnący popyt konsumpcyjny, pobudzany równie hojnym co beztroskim rozdawaniem pieniędzy w ramach rozmaitych programów socjalnych, w tym 500+ i wydawanych przez obdarowanych nimi na zakupy. Sygnalizowany już od pewnego czasu spadek inwestycji przybrał tak duże rozmiary, że wydatki konsumpcyjne nie były w stanie go zrównoważyć i uratować wzrostu gospodarczego przed załamaniem. Inwestycje wymagają stabilności. Zwrot zainwestowanych pieniędzy zajmuje często wiele lat, więc dla inwestorów liczy się stabilność długoterminowa. Chodzi głównie o trwałość i ciągłość funkcjonowania instytucji i reguł, a niekoniecznie konkretnych decydentów i administratorów. Z punktu widzenia inwestorów nie tak ważne jest, kto rządzi, lecz jak rządzi - czy jego rządy są przewidywalne. A obecne nie są. Niedawna i niesławna wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, piętnująca przedsiębiorców za uchylanie się od inwestowania z powodu rzekomej niechęci do PiS, tylko to potwierdza i wzmacnia. Atakując polskich przedsiębiorców jako kolejną grupę społeczno-zawodową, dyskredytując ich, rzucając na nich gołosłowne (jak to u niego) podejrzenia i oskarżenia oraz słabo zawoalowane groźby (kto nie współdziała z PiS, ten będzie miał kłopoty), pogłębia ich obawy i poczucie niepewności. Szefowa Konfederacji Pracodawców <a class="db-object" title="Henryka Bochniarz" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-henryka-bochniarz,gsbi,1241" data-id="1241" data-type="theme">Henryka Bochniarz</a> stwierdziła ze zdumieniem, że w ten sposób prezes atakuje i zniechęca własny elektorat. Tak mogło się niedawno rzeczywiście wydawać - uhonorowanie Kaczyńskiego przed rokiem na Forum Ekonomicznym w Krynicy wskazywało, że polski biznes jest przygotowany i otwarty na rządy jego partii (choć mogło też sugerować, że próbuje go obłaskawić i udobruchać). Badania wskazywały od lat, że wśród małych i średnich przedsiębiorców narastają oczekiwania protekcjonistyczne i nastawienie antyrynkowe. Polscy przedsiębiorcy coraz częściej i liczniej domagali się nie tyle dobrych warunków dla własnego rozwoju, co administracyjnego ograniczenia konkurencji, zwłaszcza zagranicznej i korporacyjnej. Z tego powodu wielu z nich związało swoje nadzieje z PiS jako partią szermującą hasłami obrony interesu narodowego, ochrony rodzimych zasobów i aktywów, powstrzymywania wpływów zagranicznych, ograniczenia zewnętrznej presji, niechęci do ponadnarodowych instytucji, w tym korporacji biznesowych. PiS wydawał się po objęciu władzy te nadzieje i obietnice spełniać, wprowadzając podatek handlowy (wymierzony niemal jawnie w zagraniczne sieci hipermarketów i sklepów dyskontowych), podatek bankowy (mający osłabiać ponadnarodowe korporacje finansowe) czy zapowiadając wprowadzenie progresywnego podatku dochodowego od przedsiębiorstw (zatem wyższego dla większych). Ale wszystkie te zamysły okazały się chybione, bo albo niemożliwe do wprowadzenia (także z powodu sprzeciwu Komisji Europejskiej), albo dające znikome rezultaty, albo wręcz przynoszące skutki przeciwne zamierzonym. Ich forsowanie i zapowiadanie kolejnych, bardzo różnych i niespójnych, wprowadziło natomiast chaos i stan niepewności co do systemu podatkowego i ogólnie społeczno-gospodarczego. Spadku inwestycji prywatnych nie zrekompensują publiczne. Zmuszanie spółek Skarbu Państwa lub kontrolowanych przez władze polityczne do pompowania pieniędzy w przedsięwzięcia tak wątpliwe, jak ratowanie kopalń węgla kamiennego, to marnowanie, a nie inwestowanie środków publicznych. Wydatki i inwestycje samorządów są natomiast zagrożone przez zmasowane akcje CBA i innych służb kontrolno-prokuratorskich, których poczynania generują niepewność, a samorządy, jako kontrolowane przeważnie przez obecną opozycję, są też atakowane przez rządzących, rodząc wśród samorządowej administracji lęk i obawy przed każdą decyzją. Inwestycje zagraniczne, którymi chwali się minister Morawiecki, były zaplanowane i przygotowane wcześniej i jeśli obecny, niekorzystny klimat inwestycyjny się utrzyma, również one będą wygasać, tym bardziej, że agencje ratingowe ostrzegają przed kolejnym obniżeniem Polsce oceny, co wydaje się tylko kwestią czasu. Inwestorzy zagraniczni biorą zaś ratingi poważnie i kierując się nimi mogą uznać Polskę za kraj niepewny. A wraz z ich inwestycjami wygaśnie także wzrost gospodarczy, który znalazł się w trendzie spadkowym. Grozi nam, że zamiast rozwoju gospodarczego będziemy mieć niespłacalne długi zaciągnięte na niekorzystnych warunkach (bo mniej wiarygodni muszą płacić wyższe odsetki) na nieodpowiedzialne rozdawanie pieniędzy, które rozejdą się bez śladu i efektu.