Jedni to religijni fanatycy, przekonani i usiłujący przekonać innych (z błogosławieństwem Episkopatu), że niedziele należy spędzać w kościele i na modlitwie, a nie na zakupach w galerii handlowej, która w ich oczach wydaje się świątynią Mamony, czyli siedliskiem grzechu. Inni to tradycjonaliści w typie owego bydgoskiego radnego PiS, pochodzącego - jak sam to ujął - "z tradycyjnej rodziny, gdzie mężczyzna zarabia, a żona sprząta, gotuje, prasuje", który ją maltretował (świadkowie twierdzą, że ze słowami "w imię Boże"), bo nie spełniała jego oczekiwań co do podawania mu śniadań, gotowania obiadów, sprzątania i usługiwania w innych formach, co on uznawał za powinności "bogobojnej kobiety"; ci uważają, że w niedziele trzeba się spotykać z rodziną przy domowym obiedzie, z obowiązkowym rosołem i kotletem. Bywają także tradycjonaliści innego typu, z rozrzewnieniem wspominający małe sklepiki, kawiarenki, księgarenki na rogu, osiedlowe bazarki i kwiaciarki, dla których galerie handlowe to ekspozytury potwornej i przeklętej nowoczesności. Ale są też ideowi wrogowie handlu, korporacji handlowych, konsumpcjonizmu i zakupowych przyjemności, atakujący galerie handlowe z pozycji lewicowych. Część z nich to idealiści, agitujący za przeznaczaniem niedziel na odwiedzanie galerii sztuki, muzeów, teatrów i innych przybytków kultury, mający nadzieje, że tam właśnie powędrują dotychczasowi klienci supermarketów i dyskontów gdy te zostaną zamknięte. Inni ujmują się zaś za pracownikami rozmaitych przybytków konsumpcji, żądając dla nich dnia wolnego gdy mają go inni (bo generalnie im mniej się pracuje, tym lepiej i bardziej komfortowo się żyje). W każdym razie to zwolennicy urządzania innym życia, urzędowego regulowania sposobów spędzania czasu, dyktowania co wolno, a czego nie wolno robić, czym się zajmować i czym cieszyć, z czego korzystać, a czego się wystrzegać. Jeśli obywatele i mieszkańcy chcą spędzać czas w galeriach i kompleksach handlowych, to trzeba im tego zabronić. Dewocyjni i nostalgiczni tradycjonaliści są w tym nastawieniu zgodni z radykalnymi socjalistami (neosocjalistami), co jest jeszcze jednym potwierdzeniem reguły, że skrajności się zbiegają i łączą. Sposób, w jaki usiłuje się ustanowić zakaz niedzielnego handlu to natomiast istne legislacyjno-administracyjne kuriozum. Ponieważ nie da się po prostu zakazać wszelkiej działalności handlowo-usługowej w każdą niedzielę (co ze sprzedażą dewocjonaliów, benzyny, lekarstw, książek, biletów do teatrów i muzeów oraz mnóstwa innych potrzebnych lub pożądanych dóbr?), zatem padają propozycje szczegółowego uregulowania wszelkich partykularnych przypadków wchodzących w grę. Aby skompromitować te pomysły wystarczyłoby przytoczyć wszystkie owe wyliczenia, wskaźniki, parametry, przeliczniki, gabaryty, procenty, przy pomocy których pomysłodawcy chcą opisać co zakazane, a co jednak dopuszczalne. Ich wyliczenie zajęłoby jednak zbyt wiele miejsca i bodaj nikt by przez taką listę absurdów nie przebrnął. Więc tylko mała próbka: zakaz nie dotyczyłby kwiaciarni o powierzchni poniżej 50 metrów kwadratowych, jeśli sprzedaż kwiatów stanowi minimum 30 proc. dochodów, albo - uwaga! - cytat: "w podmiotach świadczących usługi na rzecz handlu, gdzie inne czynności sprzedażowe wykonywane są przez przedsiębiorcę będącego osobą fizyczną wykonującą we własnym imieniu działalność gospodarczą z wyłączeniem przedsiębiorców wykonujących we własnym imieniu działalność gospodarczą w oparciu o umowę franczyzy lub umowę agencji lub za zgodą zatrudnionego w limicie 24 niedziel przypadających w roku kalendarzowym" (w skrócie: chodzi o umożliwienie otwierania sklepów właścicielom, ale nienależącym do żadnej sieci i bez zatrudniania pracowników częściej niż 24 razy w roku); podobnie jest z wyliczeniami jakie stacje benzynowe czy apteki i w jakim zakresie będą mogły prowadzić działalność handlową, a które nie czy regulacjami dotyczącymi handlu internetowego (wolno przyjmować zamówienia, ale nie wolno ich realizować). Zakazać, kontrolować, karać - oto metody kształtowania zachowań i nawyków obywateli i konsumentów preferowane przez obecny obóz rządzący. I proszę nie przywoływać przykładów Niemiec, Austrii czy innych krajów. Tam zakazów niedzielnego handlu strzegą związki zawodowe, te same, które dążą do wyeliminowania polskich przewoźników i innych naszych firm z tamtejszego rynku, też pod pretekstem ochrony pracowników. A Niemcy z pogranicza przyjeżdżają masowo na niedzielne zakupy do sklepów po polskiej stronie granicy. Janusz A. Majcherek