Po zwycięskich dla PiS wyborach europarlamentarnych, które odbyły się tuż po emisji filmu o pedofilii w polskim kościele, a także niedługo po ujawnieniu machlojek premiera z działkami na Dolnym Śląsku i wcześniejszych machinacji prezesa partii nieruchomościami w Warszawie, pojawiły się głosy, że każda kolejna afera z udziałem polityków obozu "dobrej zmiany" lub sprzymierzonego z nim kleru katolickiego, jeszcze wzmacnia ten obóz. Niektórzy posunęli się do sugestii, że emisja filmu Sekielskich wręcz pomogła PiS-owi, bo zmobilizowała jego elektorat do tym silniejszego wsparcia tej klerykalnej partii dewotek i dewotów, postrzeganej jako atakowana przez wrogów. Im więcej bulwersujących i kompromitujących faktów z życia działaczy rządzącej ekipy i funkcjonariuszy wspierającego ją Kościoła katolickiego, tym większe dla niej poparcie. Absurd? Paradoks? Anomalia? Niekoniecznie. Psychologia zna mechanizm odrzucania (wypierania) lub reinterpretowania faktów niewygodnych dla wspólnoty, z którą człowiek się utożsamia. Im to utożsamienie jest silniejsze, tym większa siła oporu przeciw przyjmowaniu do wiadomości faktów kompromitujących tę wspólnotę, gotowość wypierania ich ze świadomości lub nadawania im przeciwnej wymowy. To działa szczególnie w rozmaitych sektach, których przywódcy (guru) i aktywiści mogą się dopuszczać najgorszych bezeceństw, ale sfanatyzowani uczestnicy nie tylko potulnie je znoszą, lecz doszukują się w nich oznak wielkości, chwały i wyższych racji. Podobny mechanizm występuje w standardowych wspólnotach religijnych, dlatego skandale pedofilskie w polskim Kościele katolickim nie powodują masowego porzucania go przez wyznawców, a nawet u wielu wywołują wzmocnienie przywiązania do niego. Święta misja usprawiedliwia (prawie) wszystko, siła wiary czyni ślepym na fakty mogące ją podważyć, wielkość sprawy umacnia się poprzez poświęcenia i upokorzenia jakie trzeba dla niej ponieść. Bodaj najbardziej przerażającym i odrażającym tego przejawem jest obrona księży molestujących dzieci przez zdewociałe matki ofiar. Podobnie działa to także w radykalnych, fanatycznych ruchach politycznych. Czesław Miłosz przeprowadził przed laty wywiad-rzekę z Aleksandrem Watem (ukazał się w książce pod tytułem "Mój wiek"), znanym niegdyś awangardowym poetą, który mimo sympatyzowania z komunizmem trafił po zajęciu Lwowa przez Armię Czerwoną do sowieckich więzień i łagrów, przechodząc następnie przez całe piekło gułagu, a po powrocie do Polski zaangażował się w budowanie tu komunizmu na sowiecką modłę. Miłosz pytał go, jak to możliwe, że człowiek, który bezpośrednio i tak dotkliwie doznał koszmaru komunizmu, wspierał ten system. "Jak wielką musi być sprawa, która wymaga aż takich ofiar" - wytłumaczył Wat swój ówczesny sposób rozumowania. Znane są przypadki komunistów, którzy rozstrzeliwani przez współtowarzyszy w wyniku sfingowanych procesów i wyroków, wykrzykiwali przed śmiercią "niech żyje Partia!" albo wręcz "niech żyje Stalin!". Nawet swoje własne życie uważali za ofiarę uzasadnioną wielkością sprawy, której służyli i dla której je poświęcili. Podobny mechanizm, choć nie w tak drastycznych formach, działa też w "zwykłych" partiach i ruchach politycznych. Dlatego niegdyś zwolenników PO jej przeciwnicy okrzyknęli "lemingami", jako rzekomo ślepo podążających za swoimi liderami, aż do samozatracenia. Okazało się, że pod tym względem wyborcy PO nie dorównują wyznawcom PiS. Świadczą o tym choćby wyniki wyborów i ich kontekst. Głupawe rozmowy przy restauracyjnym stole i niewpisanie przez Sławomira Nowaka zegarka do zeznania majątkowego odwiodły wielu wyborców od popierania PO, natomiast niezliczone skandale i machlojki działaczy PiS i wspierającego ich kleru katolickiego nie naruszają wiary i poparcia wyznawców. Ale też bodaj do czasu. Komunizm upadł, PO utraciła władzę, chilijski episkopat został w całości zdymisjonowany, regularnie praktykujących katolików w Polsce ubywa, więc i w szeregi bezkrytycznych dotychczas zwolenników PiS też może się wkraść zgorszenie i niechęć. Być może nie stanie się tak w wyniku publikacji książek ukazujących w kompromitujących kontekstach postać premiera czy listów Falenty demaskujących uwikłanie funkcjonariuszy PiS w aferę podsłuchową, ani emisji nowego filmu Patryka Vegi, który już został potępiony przez prezesa za domniemaną antypisowską wymowę. Ale kiedyś to zapewne nastąpi i nie musi to być odległa przyszłość.