Chyba wszyscy się zgodzą, że dziecko nie jest własnością matki ani ojca, zatem nie mogą oni traktować go jak im się podoba - to zresztą nie jest możliwe nawet z własnością wielu przedmiotów materialnych czy tym bardziej żywych istot. Jakaś forma i jakiś zakres ochrony dzieci przed samowolą rodzicieli są więc niezbędne. Dotyczy to także przyszłych dzieci, a więc płodów rozwijających się w łonie matki. Niektóre feministki protestują przeciw wtrącaniu się w życie i sposób postępowania ciężarnych kobiet, upatrując stojącego za tym światopoglądu antyaborcyjnego, traktującego ochronę płodu jako nakaz i wymóg podlegający prawnym regulacjom w imię doktrynalnie rozumianej "ochrony życia poczętego". Ale chyba nawet one zgodzą się, że prawo i egzekwujące je instytucje powinny ingerować, gdy ktoś ciężarną kopie w brzuch albo podaje jej w restauracji alkohol, nie (lub nie tylko) dla ochrony jej samej, ale i jej przyszłego dziecka. Nie trzeba do tego ideologii, wystarczy nawet czysty i bezduszny pragmatyzm: koszty urodzenia zdeformowanego lub uszkodzonego płodu obciążą całe społeczeństwo. Nawet jeśli uznamy utrzymanie takiego dziecka za prywatną sprawę matki, to jemu samemu należy się ochrona przed jej nieodpowiedzialnością. Inną sprawą jest, czy należy zmuszać kobiety do rodzenia płodów uszkodzonych lub zdeformowanych bez ich lub czyjejkolwiek winy, w wyniku zaburzeń genetycznych czy zakłóceń rozwojowych w fazie embrionalnej. Ale niereagowanie na picie alkoholu, palenie papierosów czy narkotyzowanie się przez ciężarną kobietę przekracza granice tolerancji wyznaczane nawet przez libertarian i anarchistów. Przymusowe leczenie znane jest i stosowane w różnych przypadkach, ciąża wydaje się jednym z tych, w których ma szczególne uzasadnienie. Klinika odwykowa to nie więzienie, a terapia uzależnień to nie kara. Ochrona dzieci przed nieodpowiedzialnością rodziców powinna jednak obejmować także sam poród i zabiegi okołoporodowe. Moda na "naturalność" skłania matki i ojców do najbardziej absurdalnych pomysłów, których zwieńczeniem jest coraz popularniejsza odmowa szczepień. Niektórzy sugerują pozostawianie nieodciętej pępowiny, inni protestują przeciw obmywaniu noworodka z mazi popłodowej i profilaktycznemu zakrapianiu mu oczu, są zwolennicy porodów pośrodku dzikiej przyrody, na odludziu, z obmywaniem dziecka w strumieniu i układaniem na trawie czy mchu, nie brakuje chętnych do szukania porad u rozmaitych znachorów, także internetowych. A i w metodach wychowawczych szerzą się kuriozalne teorie i praktyki, grożące psychicznym i fizycznym upośledzeniem dzieci. W wielu państwach rozwinięte zostały zatem i rozbudowane rozmaite służby publiczne, mające przeciwdziałać szkodom wyrządzanym przez rodziców. W Polsce szczególnie złą sławę zyskały te skandynawskie, oskarżane o zbyt agresywne wtrącanie się w życie rodzinne i pochopne odbieranie praw rodzicielskich. Do legend przeszły opowieści o dzieciach odbieranych rodzicom z byle powodu czy matkach lękających się przed wyjściem z dzieciakiem na spacer, by niewłaściwy jego ubiór lub kupienie mu słodyczy w sklepie, a co dopiero nakrzyczenie na niego, nie sprowokowało interwencji służb powiadomionych przez przechodniów. Wymierzenie klapsa czy głośne strofowanie rzeczywiście może być powodem interwencji. Pozostawienie dzieci na pastwę woli i możliwości rodziców grozi jednak realną krzywdą, począwszy od braku elementarnych warunków egzystencji i rozwoju, przez nieodpowiedzialne metody wychowawcze, a kończąc na patologiach i przemocy. Zbyt silne ograniczenie władzy (ostrożniej: pieczy) rodzicielskiej na rzecz władz publicznych grozi z kolei ideologizacją procesów opiekuńczych i wychowawczych, podporządkowanych jakiejś aktualnie dominującej doktrynie, np. nacjonalistycznej czy katolickiej (a w przeszłości komunistycznej). Rodzice powinni mieć decydujący wpływ na posiadanie i wychowanie dzieci, choć nie zawsze będzie to dla tych drugich korzystne. Lecz kiedy chodzi o ich zdrowie czy życie powinny interweniować stosowne instytucje i służby - jeśli nie chcemy żeby śmiertelność niemowląt powróciła do poziomu z XIX wieku, a chore dzieci wkładano do rozpalonego pieca na trzy zdrowaśki, jak to się wówczas zdarzało, lub powierzano pieczy rozmaitych szarlatanów.