Hausner miał na myśli głównie oficjalne wskaźniki inflacji, które wydały mu się niewytłumaczalnie niskie w sytuacji masowego rozdawnictwa pieniędzy i zwiększonej w wyniku tego konsumpcji - w takich okolicznościach zwykle ceny towarów i usług znacznie rosną. Wiadomo zaś, że obecne władze są bardzo zainteresowane aby nie rosły, nie tylko ze względu na złe wrażenie, jakie mogłoby to wywrzeć na konsumentach, czyli wyborcach. Chodzi także o utrzymanie jak najniższych stóp procentowych przez NBP, czyli dostępność tanich kredytów. Jeśli polityka fiskalna (budżetowa) prowadzona przez rząd jest nadmiernie rozrzutna, jak to ma miejsce obecnie, polityka monetarna (pieniężna) prowadzona przez bank centralny powinna być bardziej rygorystyczna. Gdy rząd szasta pieniędzmi, bank centralny powinien mu to utrudniać, podnosząc koszt pozyskiwania (pożyczania) owego pieniądza. Ale NBP został już - podobnie jak wiele innych instytucji - przejęty pod kontrolę przez jednego z członków ekipy "dobrej zmiany" i podporządkowany interesom rządzącej partii, której służy tani i łatwo dostępny - nisko oprocentowany - pieniądz. Prezes NBP wprost zapowiedział, że podwyżek stóp procentowych nie będzie do jesieni przyszłego roku, czyli wyborów parlamentarnych. Musiałby się jednak tłumaczyć przed rynkami i inwestorami finansowymi, a także zwykłymi ciułaczami, dlaczego utrzymuje przez długi czas stopy procentowe poniżej inflacji, więc jest zainteresowany, aby była ona jak najniższa. Czy GUS spełnia jego oczekiwania, manipulując tym wskaźnikiem? Podejrzenia byłyby słabsze lub w ogóle bezzasadne, gdyby nie wcześniejsze epizody, zwłaszcza manipulacje wskaźnikiem wzrostu inwestycji, może nawet jeszcze ważniejszym dla obecnej ekipy rządzącej niż poziom inflacji. Jej liderzy, z Mateuszem Morawieckim na czele, obiecywali wszak rozkręcenie inwestycji, tymczasem od chwili objęcia przez nich rządów są one bardzo niskie. Analitycy i komentatorzy wyjaśniają to systematycznym łamaniem przez tę ekipę praworządności, podważającym zaufanie do systemu prawnego, na co potencjalni inwestorzy reagują obawami i powstrzymywaniem się od angażowania swoich środków finansowych w tak niepewnych warunkach. Dlatego ta ekipa bardzo chciałaby móc przekonać, że z inwestycjami jest dobrze. I tak się składa, że GUS podał, jakoby w ostatnim kwartale 2017 r. wzrosły one o 11,3 proc., czyli bardzo solidnie. Gdy już ta korzystna dla rządzącej ekipy informacja obiegła media, okazało się, że faktycznie dynamika inwestycji była ponad dwukrotnie niższa i wyniosła w IV kwartale 2017 r. jedynie 5,2 proc., a w całym roku tylko 3,4 proc. Aż tak ogromne zawyżenie tego wskaźnika (największe od czasu zbierania danych) mogło rzeczywiście obudzić wątpliwości co do rzetelności GUS. Tym bardziej, że część danych statystycznych jest zbierana z agend rządowych lub za ich pośrednictwem, a niektóre z nich manipulują i oszukują na potęgę - począwszy od wskaźników sprawności sądownictwa po jego podporządkowaniu Zbigniewowi Ziobrze, przez wyniki aukcji koni w państwowych stadninach, liczbę nauczycieli zwolnionych w wyniku likwidacji gimnazjów, czy wielkość zakupów sprzętu dla polskiej armii, a na propagandowych wyczynach TVP jeszcze nie kończąc. Instytucjom państwowym podporządkowanym rządzącej partii coraz trudniej jest ufać i także stąd biorą się wątpliwości co do statystyki i sprawozdawczości.