Brytyjczycy powrócą do swojej ulubionej "splendid isolation", przypomniane zostaną stare o nich anegdoty (brytyjska prognoza pogody: "Mgła na Kanale, kontynent odcięty"), być może także wrócą tradycyjne miary i wagi, te wszystkie jardy, mile, cale, stopy, uncje, buszle, pinty, kwarty... Wielu Anglików będzie zachwyconych przywróceniem narodowej suwerenności, odrębności i tożsamości, niezależności od brukselskiej biurokracji, własnych tradycji i obyczajów, tej całej "Merry old England", do której nikt się nie będzie wtrącał i dyktował jej mieszkańcom, jak mają żyć. Spełni się marzenie antyunijnych nacjonalistów i izolacjonistów. Ale nacjonalizm, izolacjonizm i separatyzm jest obosieczny, działa w dwie strony. Szkoci czy Irlandczycy mają w większości inne zdanie na temat członkostwa w Unii Europejskiej od Anglików, czemu dali wyraz w referendum. Zapewne nie pogodzą się z radykalnym odizolowaniem od Unii, w Szkocji prawdopodobnie zorganizują nowe referendum na temat niepodległości, czyli raczej anulowania unii z Anglią niż z Europą. Sytuacja w Irlandii jest jeszcze bardziej niebezpieczna, bo przywrócenie kontroli granicznych między dwiema częściami wyspy (brytyjską i republikańską) odnowi konflikt o jej podział, który przez dziesięciolecia przybierał krwawe formy i pochłonął wiele ofiar. To skądinąd przykład jak europejska integracja i związane z nią zniesienie barier granicznych uśmierza zadawnione nadgraniczne konflikty i napięcia, a dezintegracja je przywraca. W skrajnym przypadku Zjednoczone Królestwo czeka rozpad dokonany w warunkach ostrych napięć ze Szkocją i Irlandią, w wersji łagodniejszej stopniowa dezintegracja. "Splendid isolation" doprowadzi Anglików do rzeczywistej izolacji. W każdym razie jednak będzie to oznaczało zamknięcie brytyjskich, a w perspektywie angielskich granic przed imigrantami, których liczny napływ był głównym powodem referendalnego zwycięstwa izolacjonistów. I nie chodziło im o imigrantów indyjskich, pakistańskich czy nawet karaibskich (ich napływ zresztą nie miał nic wspólnego z członkostwem w UE), lecz wschodnioeuropejskich, zwłaszcza polskich, których było najwięcej. Wbrew wyobrażeniom naszych nacjonalistów i rasistów, Anglicy życzliwiej traktują Hindusów czy Pakistańczyków, bo ci znają reguły gry w krykieta i działania angielskiej administracji, a także Jamajczyków, bo lepiej znają język angielski. Commonwealth, czyli Brytyjska Wspólnota Narodów, obejmująca dawne kolonie, jest wielu Anglikom bliższa niż Europa, Indie niż Polska, Jamajczycy niż Polacy. Polscy imigranci będą jednymi z pierwszych, którzy odczują skutki Brexitu, czyli triumfu angielskich nacjonalistów i antyunijnych izolacjonistów. Brytyjskie media sugerują, że w rozpoczynającej się właśnie kampanii wyborczej rządzący konserwatyści będą obiecywali anulowanie swobodnego przypływu na Wyspy, co w pierwszym rzędzie skierowane będzie przeciw Polakom i oznacza zamknięcie dla nich brytyjskiego rynku pracy. W kategoriach głupoty albo ideologicznego zaślepienia trzeba więc interpretować popieranie nacjonalistów, izolacjonistów, antyunijnych i probrytyjskich separatystów przez zamieszkałych na Wyspach Polaków. Podczas ostatnich wyborów do Sejmu ok. 2/3 z nich zagłosowało na ugrupowania o takim właśnie profilu, czyli Kukiza, PiS i Korwina. Nie podoba im się europejska integracja, brukselska biurokracja i wielokulturowość, popierają kultywowanie narodowej odrębności i tożsamości, tradycji i dumy (to elementy programów ich ulubionych partii), więc zostaną z Wysp wyrzuceni, a co najmniej pozbawieni pracy i wielu praw, staną się niechciani i szykanowani. Takie są skutki krucjaty nacjonalizmu i izolacjonizmu przeciw europejskiej integracji. Ci, którzy jako pierwsi na niej skorzystali, przybywając na Wyspy Brytyjskie do pracy, jako pierwsi stracą na jej brytyjskim odrzuceniu. Wziąwszy pod uwagę na kogo w większości głosowali w wyborach, a więc jakie poglądy im się podobają, trudno ich żałować.