Okazało się, że polskie państwo jest winne 5 bilionów złotych własnym obywatelom. Naiwni mogą się cieszyć, że instytucje państwowe mają im tyle wypłacić, a zatem tyle od nich kiedyś dostaną. Tak wielkie kwoty są jednak nie do spłacenia, władze państwowe będą więc szukać sposobów na uwolnienie się od tego ciężaru lub przerzucenie go na innych. Ponieważ system emerytalny oparty na modelu repartycyjnym ma strukturę piramidy finansowej, zatem trzeba szukać nowych jego uczestników, aby zebranymi od nich wpłatami (składkami) spłacić tych dawniejszych. Najnowszy pomysł to indywidualne konta emerytalne, na które pracownicy mieliby odkładać część swoich zarobków z przeznaczeniem na zasilenie swoich przyszłych emerytur. Czyli rząd oczekuje, że pracujący zgodzą się pomniejszyć swoje obecne zarobki w imię jakichś mglistych i niepewnych przyszłych wypłat z systemu, który jest na skraju niewypłacalności. Czym to się różni do Amber Gold? Że państwo nie może zbankrutować? Powiedzcie to Grekom i spytajcie, o ile już obniżono im obecne i przyszłe emerytury aby państwowy dług uczynić możliwym do spłacenia. A wziął się on także z hojnego szafowania obietnicami. Bo zobowiązania emerytalne to nie jest dług zaciągnięty realnie, czyli w pieniądzu. To nie tak, że państwowa instytucja (ZUS) musi oddać te pieniądze, które wcześniej przyjęła, tak jak to jest w przypadku realnych wierzytelności (w takim przypadku jeszcze z odsetkami). Rząd obiecał wypłacić obywatelom pieniądze, których od nich nie dostał. Znaczna część pracujących jest przecież w ogóle lub częściowo zwolniona z płacenia składek (wpłat do systemu emerytalnego), a większość ma obiecane otrzymanie z niego więcej niż włożyła. Rządzący obecnie jeszcze dodatkowo przyspieszyli termin wypłacenia tych pieniędzy, czyli tym samym skrócili okres wpłacania składek do systemu (obniżyli wiek emerytalny). Teraz, przy owym 5-bilionowym długu, beztrosko obiecują wypłaty (emerytury) kolejnej grupie obywateli, którzy nic lub prawie nic nie wpłacili (matkom co najmniej czwórki dzieci). Nie wiadomo co bardziej zdumiewa: mocne nerwy czy beztroska (bezmyślność?). A może cynizm, wynikający z założenia, że to inni będą spłacać zobowiązania zaciągnięte w tak niefrasobliwy sposób? Ale przypisywanie całej winy rządzącym jest zbyt łatwe. Oni spełniają - bezmyślnie lub cynicznie - oczekiwania wyborców, a ci domagają się wypłacania im pieniędzy, na które niekoniecznie zapracowali. Trzeba więc szukać frajerów, którzy dołożą się (raczej niedobrowolnie) ze swoich dochodów (premier chce oskubać bogatych), albo zgodzą się pracować bez gwarancji przyszłych wypłat, hojnie rozdawanych i obiecywanych innym. Ciekawe, czy uda się jednych lub drugich, a może jakichś innych (reparacje od Niemców?), złupić.