Nadzorowanie i kontrolowanie to bowiem nie tylko ulubione zajęcie urzędników, ale także oczekiwane od nich przez wielu obywateli, zaniepokojonych spontanicznym, nieregulowanym funkcjonowaniem wszelkich obszarów działalności produkcyjnej i obrotu rynkowego. Równocześnie zaś słyszymy utyskiwania na bezduszność polityków i urzędników utrudniających dostęp do medycznej marihuany. Trzeba się więc zdecydować czy chce się zwiększonego nadzoru, prowadzącego zwykle do reglamentacji, czy swobodnego dostępu do produktów, których lecznicze właściwości nie są pewne, a nieodpowiednie lub nieodpowiedzialne stosowanie może mieć negatywne konsekwencje.Bujny rozwój rynku parafarmaceutyków jest bowiem skutkiem ścisłej reglamentacji i rygorystycznej kontroli obrotu farmaceutykami. Ponieważ procedura dopuszczenia do sprzedaży każdego medykamentu jest długa, żmudna i skomplikowana, więc wielu producentów woli z niej zrezygnować i swój wyrób wypuścić na rynek jako suplement diety, tym bardziej, że wówczas konsumenci nie potrzebują do jego zakupu recepty od lekarza, a jako specyfik sprzedawany bez recepty może być reklamowany, co podnosi sprzedaż. Najważniejsze wydaje się pytanie i sprawdzanie, czy takie parafarmaceutyki są rzeczywiście korzystne dla zdrowia, pomagają na wskazane dolegliwości, faktycznie wzmacniają organizm i poprawiają ogólną kondycję. Ale to wcale nie jest tak istotne i pierwszoplanowe. Lecznicze właściwości marihuany są wciąż przedmiotem kontrowersji, substancje homeopatyczne są przez większość lekarzy i laboratoriów uważane za medycznie bezwartościowe, a zdrowotne właściwości ziół też bywają wątpliwe, nie wspominając o wodzie z cudownych źródełek, bioenergoterapii czy praktykach uprawianych przez znachorów. Raczej nie chodzi więc o to czy dopuszczone do obrotu substancje pomagają, lecz czy nie szkodzą i tylko to powinno być kontrolowane. Ale zaszkodzić może prawie wszystko co spożywane lub używane w nadmiernych ilościach, nieodpowiednio czy nieodpowiedzialnie - od soli i cukru, przez tłuste mięso i słodycze, a na winie i whisky wcale nie kończąc. A przecież dostępu do tych produktów nie reglamentujemy, lecz co najwyżej informujemy o negatywnych skutkach ich nadużywania czy niewłaściwego używania. Choć wiemy, że niektórzy ludzie piją denaturat, nie wycofujemy go ze sprzedaży ani nie kontrolujemy jego zakupów, a parafarmaceutyki zapewne są mniej szkodliwe, nawet jeśli nie leczą. W niektórych krajach dostęp do marihuany został zalegalizowany nie dlatego, że uzyskano niezbite dowody na jej właściwości lecznicze, lecz ponieważ uznano, że zakaz jej używania i sprzedaży powoduje więcej szkód i problemów niż jej używanie. Może więc pójdziemy w Polsce tą drogą, ale nie poprzestając na marihuanie leczniczej, lecz ograniczając reglamentację medykamentów w ogóle. Jeśli na opakowaniu każdego z nich znajdzie się opis zalecanego i dopuszczalnego sposobu używania oraz ostrzeżenie o negatywnych skutkach nadużycia i niewłaściwego stosowania, to niech nabywcy i konsumenci już sami decydują czy i jak chcą takich substancji używać i zażywać. A przy okazji odciążymy i tak już niewydolną służbę zdrowia, bo wielu pacjentów wysiadujących godzinami w przychodniach czeka tam jedynie na receptę wypisaną przez lekarza. Im mniej medykamentów dostępnych jedynie na receptę, tym mniejszy tłok w przychodniach. To dodatkowa korzyść z ograniczenia reglamentacji.