Polegać ma ona na dowartościowaniu tych grup społecznych, które były niedowartościowane, a niekiedy ponoć pogardzane przez beneficjentów liberalno-demokratycznego systemu. Zatem to umożliwienie i usprawiedliwienie swoistego odwetu środowisk plebejskich na elitach, klasy ludowej na klasie średniej, pokrzywdzonych na uprzywilejowanych. Pytanie zatem, dlaczego wyraża się on w agresji wobec osób LGBT, napaściach na ciemnoskórych, opluwaniu "lewaków", urąganiu Żydom, pomstowaniu na feministki, a więc atakowaniu ludzi, którzy przeważnie nie należą do żadnych elit, a często sami stanowią upośledzone lub dyskryminowane mniejszości. Psychologowie powiedzą, że to mechanizm przeniesienia, polegający na zastępczym wyładowywaniu frustracji na obiektach dostępnych, gdy te wywołujące ową frustrację są niedostępne. Zatem uczestnicy rozmaitych marszów niepodległości, kibolskich ekscesów czy ulicznych napaści tak naprawdę chcieliby skopać Tuska, opluć Schetynę i zwymyślać Balcerowicza, ale spotkać ich nie jest tak łatwo jak śniadego cudzoziemca, dziewczynę z tęczową torbą czy po "pedalsku" ubranego chłopaka, na których się można wyładować. Z tezy o rzekomym odwecie wykluczonych, pokrzywdzonych i upośledzonych wynika, że należy być wobec ich agresywnych przedstawicieli wyrozumiałym. Czyli zostawszy pobitym, oplutym czy zwyzywanym trzeba się zastanowić, czy aby się nie odbiera zapłaty za faktyczne lub rzekome krzywdy i poniżenia doznane przez napastników. Tyle, że dla nich prowokujący do agresji może być sam wygląd: kolor skóry, tęczowa torba na ramieniu, przypinka z emblematem Unii Europejskiej, podejrzanie wąskie spodnie, kipa na głowie, nie mówiąc już o trzymaniu się za rękę z osobą tej samej płci. Jaka jest wina takich osób w stosunku do napastników? Co złego uczynili uczestnicy marszów równości uczestnikom marszów niepodległości? Kto tu kogo poniża i nim gardzi? Lewicowi i lewicujący (choć nie tylko) historycy i socjologowie podnoszą zasługi PRL w unicestwieniu klasowości, klanowości, oligarchiczności polskiego społeczeństwa przedwojennego, silnie podzielonego i rozwarstwionego pod względem statusu i możliwości awansu, wynikających z przynależności do poszczególnych grup społecznych. Tym samym przyznają, że w 1989 r. Polacy rozpoczynali przygodę z kapitalizmem i wolnym rynkiem ze zbliżonych pozycji i z podobnymi możliwościami. Trudno więc oskarżać beneficjentów transformacji o wykorzystywanie jakichś majątkowych czy statusowych przewag, jak bywa w państwach, gdzie majątek i status gromadzone są od pokoleń, dając rzeczywiste przewagi potomkom bogaczy i spadkobiercom rodzinnych fortun. "Redystrybucja godności" przejawia się zarówno w obdzielaniu pieniędzmi (500+ etc.), jak i obdarzaniu afirmacją stylu życia, w którym obecne są ksenofobia, homofobia, nacjonalizm, klerykalizm, mizoginizm. Lewica sugeruje, że byłaby w stanie oddzielić rozdawanie pieniędzy od akceptacji owego stylu życia. Dawać te pierwsze, nie tolerować tego drugiego. To wysoce wątpliwe. Im hojniejsze programy socjalne, tym większa niechęć do obcych, podejrzewanych o chęć skorzystania z nich kosztem rodzimych beneficjentów, którym się w pierwszej kolejności należą. Uchodźcy, imigranci, wszelacy obcy to konkurenci do pieniędzy należnych "prawdziwym Polakom". A ci nie zgodzą się na rezygnację z atakowania, opluwania i wyzywania tych, którzy im się nie podobają, w zamian za obietnice utrzymania 500+ i innych socjalnych benefitów. Obecna władza gwarantuje im przecież i jedno, i drugie.