W tym pierwszym przypadku zamiast uniwersalnej narracji mogącej zainteresować i poruszyć zwiedzających z całego świata, będziemy mieć propagandową manifestację polskiego udziału w wielkiej wojnie, który był nie większy niż co najmniej kilku innych krajów, państw i narodów. Polska armia nie była najważniejszą siłą w walce zbrojnej. Polskie struktury podziemne nie były najlepiej zorganizowane. Polska partyzantka nie była najliczniejszą i najaktywniejszą formą ruchu oporu. Polskie ofiary nie były największe, a polska martyrologia najbardziej przerażająca. Polskie miasta nie były jedynymi zniszczonymi. Polski udział i wkład w tę wojnę był drugorzędny pod każdym względem, z wyjątkiem jednego, symbolicznego: w Polsce i od ataku na Polskę się ona zaczęła, co jest wszakże zasługą też wątpliwą, choć można podkreślić chwalebny fakt, że Polska jako pierwsza stawiła Hitlerowi opór. Eksponowanie symbolicznego znaczenia obrony Westerplatte ma więc sens, ale właśnie symboliczny, bo nawet w szkołach uczą, że słynna fraza "prosto do nieba czwórkami szli żołnierze z Westerplatte" to licentia poetica, gdyż liczba poległych obrońców (prawdopodobnie 15) nie wystarczałaby do pełnego sformowania takiego szyku (co oczywiście ofiarności poległych nie pomniejsza, lecz w skali ofiar wojny nie porusza). Ale uczynienie z obrony Westerplatte czegoś więcej niż symbolicznego początku wielkiej wojny o światowym zasięgu i przebiegu byłoby niedorzeczne. Mogłoby doprowadzić do takiego absurdu jak w Rosji, gdzie prawie nie używa się pojęcia wojny światowej, lecz wymyślonego w stalinowskiej propagandzie określenia "Wielka Wojna Ojczyźniana", sugerującego że starcie z Hitlerem i zwycięstwo nad nim było partykularnym doświadczeniem i samodzielnym dokonaniem Związku Sowieckiego, którego Rosja jest spadkobierczynią. Nawet moment, a więc i rocznicę zakończenia wojny Rosjanie celebrują osobno, w innym dniu niż cała Europa (9 maja, a nie 8-ego). W tym ujęciu front wschodni, walki Armii Czerwonej czy bitwa o Stalingrad nie są częścią ogólnoświatowych zmagań i cierpień, lecz dziejów Rosji w okresie sowieckim, a w szerszym ujęciu Rosji jako takiej. I wielu Rosjan tak to pojmuje, bo komunistyczna, a potem putinowska propaganda przeorała ich umysły. Należy mieć nadzieję, że nie tego pragnie dokonać prezes w umysłach Polaków. A komunistyczna propaganda w tym kierunku działała. Dlatego wielu z nich dotychczas uważa, że w Auschwitz ginęli głównie ich rodacy (komuniści używali określenia "obywatele polscy" by nie wspominać o Żydach), polska martyrologia była szczególna (bo komunistom służyła do podsycania antyniemieckich nastrojów), a partyzantka potężna (bo to schlebiało też weteranom jej niekomunistycznych oddziałów). Pierwsza wojna światowa rozpoczęła się od zastrzelenia w Sarajewie austriackiego następcy tronu przez Gawriło Principa. Czy jednak kogokolwiek interesuje bośniacki czy serbski (Princip był Serbem i jest przez Serbów czczony jako narodowy bohater) punkt widzenia na I wojnę światową? Na użytek wewnętrznej, krajowej propagandy można snuć opowieści o szczególnym udziale, wkładzie, dokonaniach czy cierpieniach Polaków podczas II wojny światowej, ale inni tego nie będą chcieli słuchać i oglądać. Takie muzeum stanie się stronnicze, tendencyjne, partykularne, lokalne. Podobnie jak największe monumenty i miejsca upamiętnienia w Rosji (a pod tym względem panuje tam niezwykła gigantomania) traktowane są przez zewnętrznych obserwatorów jako specyficzne przejawy komunistycznej, sowieckiej polityki historycznej, a nie uniwersalny przekaz dla całej ludzkości. Rosjan to zadowala, nikogo innego nie interesuje, a wielu śmieszy (jak pompatyczne defilady, kuriozalnie wielkie czapki generalicji, rzędy medali na mundurach i okrzyk "urrrra!" na Placu Czerwonym). Czy taki wzór chcemy naśladować? Andrzej Wajda nakręcił dawno (ponad 60 lat) temu film "Kanał" o dramacie Powstania Warszawskiego ukazanym w perspektywie uniwersalnej, co poruszyło i nadal porusza widzów na całym świecie, oraz wkrótce potem "Popiół i diament" o dramacie "żołnierzy wyklętych" (pierwszy, najlepszy i niedościgły film na ten temat) ujętym w uniwersalny sposób, jako dramat egzystencjalny (ciekawe czy któryś z obecnie kręconych filmów o "żołnierzach wyklętych" będzie gdziekolwiek poza Polską wyświetlany i oglądany). Clint Eastwood (popierał Trumpa, więc chyba jest miły polskiej prawicy) nakręcił o wojnie na Pacyfiku - najbardziej traumatycznym amerykańskim doświadczeniu podczas II wojny światowej - dwa filmy: jeden z perspektywy amerykańskiej ("Sztandar chwały"), a drugi z japońskiej ("Listy z Iwo Jimy"). Nawet Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie, poświęcone naprawdę wyjątkowemu doświadczeniu jednego narodu, nie jest jedynie ekspozycją żydowskiego punktu widzenia, lecz ma przesłanie uniwersalne, zgodne z sentencją Zofii Nałkowskiej "ludzie ludziom zgotowali ten los". Polski punkt widzenia na II wojnę światową nikogo nie zainteresuje, jeśli nie wyrazi jakiegoś uniwersalnego doświadczenia i przesłania.