Ponadstuletni budynek, będący jedną z redut powstańców warszawskich, przechodził w PRL różne perypetie, eksploatowany przez komunistyczny koncern prasowy, aż trafił we władanie spółki założonej przez Jarosława Kaczyńskiego i jego partyjnych wspólników. Przeszedł na ich zlecenie remont, niepolegający wszakże na przywróceniu i utrwaleniu jego historycznego stanu, lecz na unicestwieniu śladów tegoż przez agresywne unowocześnienie, sprzeczne z umową jego przejęcia, w której wpisano obowiązek utrzymania obiektu w należytym stanie i jego odbudowy w przypadku uszkodzenia lub zniszczenia. Po kilku latach owi właściciele wystąpili o wykreślenie go z ewidencji zabytków, co konserwator uczynił na podstawie opinii pewnego architekta i historyka sztuki, który stwierdził, że obiekt utracił cechy zabytku poprzez dokonaną przebudowę. W ten sposób osoby odpowiedzialne za zniszczenie zabytkowego charakteru obiektu uzyskały zgodę na jego wyburzenie z powodu utraty cech zabytku. Innymi słowy: sprawcy dewastacji otrzymali nagrodę w postaci zgody na wyburzenie zdewastowanego przez siebie budynku. To dość typowe i częste. Powszechnie wiadomo, że renowacja i konserwacja obiektów zabytkowych jest kosztowniejsza niż wybudowanie w ich miejsce nowych. Wielu właścicieli takich obiektów stara się więc albo doprowadzić je do ruiny, albo pozbawić cech zabytkowych, przy obu metodach licząc na uzyskanie zgody na wyburzenie. Często, niestety, się udaje. Polskie miasta zostały po wojnie pozbawione znacznej części historycznej zabudowy z powodów ideologicznych. W Warszawie, zniszczonej dotkliwie przez hitlerowców, komunistyczni planiści i urbaniści wyburzali mieszczańskie kamienice, aby zrobić miejsce pod Pałac Kultury i Nauki czy MDM. Podobnie było w innych miastach, zwłaszcza poniemieckich, których architekturę postrzegano jako obcą także kulturowo. W internecie można obejrzeć stare fotografie i filmy pokazujące budynki uratowane w lepszym lub gorszym stanie od wojennych zniszczeń, które unicestwiono dopiero po wojnie, niekiedy jeszcze w latach 70. Ale niefrasobliwe pozbywanie się historycznych obiektów trwa nadal, tym razem z powodów komercyjnych (taniej zburzyć, niż odnowić). Nadzór konserwatorski bywa zbyt wyrozumiały. Nowa zabudowa nazbyt często wznoszona jest w miejsce starej, pochopnie wyburzonej. Dzieje się tak nawet w miastach, które wyszły z II wojny światowej nietknięte, jak Kraków. Od czasu do czasu słychać o kolejnym budynku doprowadzonym taką czy inną pokątną metodą do zniszczenia, aby móc wykorzystać pozostałą po nim działkę na bardziej opłacalną inwestycję budowlaną. Niekiedy, gdy ranga takich obiektów nie jest zbyt wielka, znikają bez rozgłosu i bez śladu. Fakt, że do czegoś podobnego chcieli doprowadzić w ubogiej w zabytki Warszawie ludzie podający się oficjalnie za obrońców tradycji, bulwersuje dodatkowo. Skądinąd prezes Kaczyński jakiś czas temu zapowiedział wielki program odbudowy zamków kazimierzowskich, pozostających dziś w większości w ruinie. Nie słychać ani nie widać, aby jakikolwiek z tych zamków zbudowanych za czasów Kazimierza Wielkiego był odrestaurowywany.