Pisowska młodzież wystawiona w dużych miastach. Młodzi, eleganccy, modnie wystylizowani, obrobieni przez specjalistów od marketingu, efektownie opakowani w wizerunkowe ozdobniki, mieli wywalczyć dla PiS miejsce w wielkomiejskiej przestrzeni, a sobie otworzyć perspektywy przyszłych politycznych karier. Przegrali sromotnie, na czele z Patrykiem Jakim, ich najbardziej znanym przedstawicielem. W Warszawie "hakatumba", w Łodzi klęska, w Lublinie, Białymstoku, Gdyni i innych miastach dotkliwe porażki, w Gdańsku ratunkiem przed przegraną w I turze okazało się rozbicie głosów wyborców między dwóch kandydatów liberalno-centrowych (po ich zliczeniu mieli prawie dwa razy tyle co kandydat PiS, grubo ponad 50 proc.), jedynie w Krakowie rezultat niebędący blamażem. Jeśli tak wygląda i zapowiada się młoda generacja pisowskich działaczy i działaczek, mających przyciągnąć nowy, zwłaszcza wielkomiejski elektorat, to w PiS mają dużo do przemyślenia. Partia Razem. Lansowana i promowana przez nawiedzonych wielbicieli z kilku redakcji, prawdopodobnie nie zdobędzie ani jednego mandatu z tysięcy do obsadzenia w tych wyborach. Uwielbienie i aplauz jakimi się cieszy w niektórych opiniotwórczych i wpływowych środowiskach, pozostają w całkowitym i rażącym przeciwieństwie do skali poparcia w społeczeństwie. Ruchy miejskie. Też ulubieńcy niektórych redaktorów (a zwłaszcza redaktorek), kreowane na czarnych koni tych wyborów, mające być przeciwwagą dla spolityzowanych kandydatów i list partyjnych, pozapartyjnym narybkiem do instytucji zarządzających miastami, wizjonerskie i twórcze. Nie odegrały w wyborach i nie odegrają w najbliższej kadencji władz samorządowych niemal żadnej roli. Rezultat uzyskany w Warszawie przez Jana Śpiewaka, uważanego za emblematycznego reprezentanta tych środowisk, pozbawia je złudzeń ("chyba trzeba będzie wrócić do doktoratu" - skonstatował on sam). Kukizowcy. Wyniki w skali ogólnopolskiej wyraźnie gorsze niż w parlamentarnych i prawie nigdzie własnych przedstawicieli we władzach samorządowych. Samorządności ta czereda nie rozumie, nie czuje, nie ogarnia i wyborcy to chyba wyczuwają. Znaczna część mediów, komentatorów i redaktorów (oraz redaktorek). Najbardziej ewidentna jest propagandowa klęska mediów publicznych, uprawiających nachalną agitację na rzecz kandydatów rządzącej partii - zwłaszcza tego stołecznego - oraz negatywną kampanię przeciw siłom opozycyjnym. Dotkliwa porażka ich idola Patryka Jakiego to sugestywny wymiar ich własnej kompromitacji. Ale zblamowali się także ci spośród niezależnych obserwatorów i komentatorów, którzy tej propagandowej hucpie ulegli i przyłączali się do bezkrytycznych zachwytów nad energiczną, pomysłową, efektowną, dynamiczną i w ogóle szałową kampanią wyborczą Jakiego, inni lansowali Śpiewaka, wychwalali ruchy miejskie, promowali jakieś aktywistki o nieznanych nazwiskach, które rzadko przekraczały 1 proc. głosów. To ten publicystyczno-komentatorski odruch stadny doprowadził do blamażu jednego z odległych od PiS tygodników, w postaci okładki zapowiadającej drugą turę w Warszawie. Jej pomysłodawcy ulegli rozpowszechnianemu w tych kręgach przekonaniu, że porażka Jakiego w I turze to wariant nieprawdopodobny. Wyniki wyborów nie były łatwo przewidywalne, ale obiekty zachwytów oraz sposoby myślenia niektórych komentatorów i komentatorek nie przysporzyły im powodów do chluby.