Były to czasy ostrożnej polityki kredytowej, kiedy udzielano pożyczek jedynie wiarygodnym klientom, dysponującym odpowiednimi zabezpieczeniami, a więc zasobnym, najlepiej w łatwo zbywalne dobra trwałe. Jeśli więc ktoś miał własny dom, mógł dostać kredyt na kupno jachtu, gdy miał dom i jacht, mógł liczyć na skredytowanie kupna własnej awionetki, a mając to wszystko łatwo dostał pieniądze na budowę letniej rezydencji lub kupno prywatnego odrzutowca. Jeżeli nie posiadał niczego, a zwłaszcza stałych dochodów, żaden bank mu kredytu nie udzielił. Było więc sporo racji w skardze, że banki pożyczały pieniądze nie tym, którzy ich najbardziej potrzebowali, lecz tym, którzy mieli ich i tak sporo. Bogaci stawali się w ten sposób jeszcze bogatsi, a biedni nie mogli liczyć na pożyczkową pomoc w wydobyciu się z biedy. To się zmieniło pod wpływem polityki Billa Clintona, rozciągającego lewicowy program swojej prezydentury także na sektor bankowy, poprzez wywieranie na bankierów propagandowej i ideologicznej presji, by życzliwiej traktowali biednych klientów i hojniej użyczali kredytów najbardziej potrzebującym, czyli - w praktyce - najbiedniejszym. Do tego też skłaniano kontrolowane przez władze publiczne instytucje wspierania kredytodawców, zwane popularnie Fannie Mae i Freddie Mac (oficjalne nazwy są długaśne). To wówczas pojawiło się eufemistyczne określenie niepewnych kredytobiorców - jako "sub-prime", czyli "nie-najlepszych", oraz skrót NINJA (no income, no job, no assets), zatem klientów bez dochodów, bez pracy i bez majątku. Szczodre przydzielanie im kredytów (zwłaszcza hipotecznych), których nie byli w stanie spłacać, zapoczątkowało kryzys amerykańskiego, a potem światowego sektora finansowego, później zaś całego systemu ekonomicznego, czego skutki odczuwamy do dziś. Warto o tym pamiętać śledząc przejmowanie banku PeKaO przez instytucje państwowe lub kontrolowane przez polskie władze. Motywacje tej decyzji są czytelne i nawet niespecjalnie skrywane: chodzi o uzyskanie przez władze publiczne wpływu na system kredytowania gospodarki polskiej. To oczywiście oznacza wprowadzenie kryteriów politycznych do tego systemu. Tylko teoretycznie i w rządowej propagandzie jest możliwe, że wpływ władz publicznych polegać będzie na wspieraniu najbardziej obiecujących i rozwojowych, innowacyjnych sektorów, branż czy przedsiębiorstw. Doświadczenia dotychczasowe są takie, że przejęcie kontroli nad spółkami energetycznymi służyło wymuszeniu na nich finansowego wspierania przestarzałego i deficytowego górnictwa. Podobnie jak opanowanie instytucji rozdzielających granty naukowe posłużyło do finansowania projektów i badań słusznych ideologicznie z punktu widzenia obecnej władzy. Jest niemal pewne, że bank PeKaO posłuży państwowym (a w istocie partyjnym) decydentom do rozdzielania pożyczek według kryteriów polityczno-ideologicznych, a nie merytoryczno-ekonomicznych. Tymi drugimi kierują się banki komercyjne, które na takich operacjach chcą i muszą zarabiać, a więc oceniają ryzyko kredytowe i perspektywy zwrotu pożyczonych pieniędzy. Owszem, niekiedy też się mylą, jak każdy. Ale państwowi kredytodawcy, oprócz omylności, będą też obciążeni polityczną dyspozycyjnością. Do ryzyka błędu dojdzie polityczna kalkulacja. Opłacalność polityczna transakcji kredytowych zdominuje ich opłacalność ekonomiczną. A o tym, jak nominaci i akolici obecnie rządzącej ekipy potrafią zarządzać instytucjami pożyczkowymi, świadczą losy kierowanych przez nich SKOK-ów, z których kilkanaście już upadło, a wypłaty ich deponentom straconych środków pochłonęło kilka miliardów złotych. O zdolnościach funkcjonariuszy obecnej ekipy w podejściu do sektora finansowego świadczy także to, że sprzeciwiali się objęciu SKOK-ów nadzorem, a także ograniczaniu akcji kredytowej w walutach obcych (przeważnie frankach szwajcarskich). Dotkliwe tego skutki dziś ponosimy. Na szczęście moje konto w PeKaO jest niewielkie, podobnie jak kredyt, który w nim zaciągnąłem i regularnie spłacam. Janusz A. Majcherek