Jeszcze niedawno wegetująca na marginesie polskiej polityki grupka lewicowych radykałów przedstawia się jako główna siła opozycji. Jej wielbiciele rozwodzą się już nie o tym czy, lecz kiedy zastąpi w tej roli PO, spychając największą opozycyjną partię i tworzoną przez nią koalicję na polityczne pobocze. Młodość, świeżość, zapał, ideowość, wyrazistość, nonkonformizm, to mają być główne atuty partii Razem w marszu po władzę, odebraną z rąk starych, zużytych, wypalonych, zrutynizowanych, bezideowych polityków dwóch głównych obecnie obozów politycznych. Bo oba są dla razemowców bodaj równie wrogie. Należy przypomnieć i zauważyć, że młodość, ideowość i wrogość do dotychczasowych elit politycznych to cecha wszystkich ruchów radykalnych, zarówno lewicowych, jak prawicowych. W Młodzieży (!) Wszechpolskiej czy ONR także brylują młodzieńcy, średnia wieku na Marszach Niepodległości i nacjonalistycznych wiecach jest równie niska. Wysadzenie z posad bryły świata to program młodych radykałów i zapaleńców. Komuniści i faszyści idący po władzę w latach 20. i 30. też byli głęboko ideowi i z żarem w oczach obiecywali gruntowne zmiany, a towarzyszyły im radosne pieśni i uśmiechnięte dzieci. Przy czym ówcześni faszyści mniej ukrywali jakimi metodami zamierzają władzę zdobyć i sprawować, komuniści byli bardziej powściągliwi i deklamowali frazesy o wyzwoleniu ludów oraz zaprowadzeniu światowego pokoju, panującego między proletariuszami wszystkich krajów, gdy tylko ustanowią władzę urzeczywistniającą ideały sprawiedliwości społecznej. Dzisiaj populiści stawiają na metody demokratyczne, czyli bałamucenie wyborców. Kilkunastu posłów Konfederacji i kilku Razem (nie mówiąc o większości PiS w Sejmie) świadczy, że to może być skuteczne. Oczywiście, wszyscy razemowcy oburzą się na zestawianie ich z ONR, Młodzieżą Wszechpolską, Konfederacją czy marszami niepodległości oraz nazywanie ekstremistami czy radykałami. Ale to oczywiste - prawie każdy ruch polityczny przedstawia się dziś jako umiarkowany, stateczny, postulujący normalność i kierujący się zdrowym rozsądkiem. Razemowcy prezentują się więc jako klasyczna i umiarkowana socjaldemokracja. To bałamuctwo. Nie da się łagodnymi, powściągliwymi i delikatnymi metodami wywłaszczyć zamożnych obywateli, aby przejąć ich materialne zasoby i użyć ich do ustanowienia urawniłowki, do jakiej dąży i o jakiej marzy Razem. Nie da się wprowadzić stosunków pracy, jakie postulują, bez obalenia kapitalizmu i wolnego rynku oraz realnego upaństwowienia gospodarki. Nie da się ustanowić socjalizmu bez przymusu. Zarówno dzieje XX wieku, jak i doświadczenia współczesnych państw i społeczeństw socjalistycznych (ostatnio Wenezuela czy Boliwia) to potwierdzają. Amerykański (o polsko-żydowskich korzeniach) filozof Jason Stanley z Yale University stwierdza, że nie należy analiz współczesnych ruchów populistyczno-prawicowych sprowadzać do sporów czy są one, czy nie są faszystowskie, a zatem zero-jedynkowego rozstrzygnięcia (faszyzm-brak faszyzmu). Trzeba ujmować te tendencje jako dynamiczne, a więc stopniowalne: zawierają pewne elementy faszyzmu, w mniejszej lub większej ilości i natężeniu. To bardzo trafne ujęcie i powinno być rozciągnięte także na populizm lewicowy. Nie ma więc sensu spór o to, czy Razem to komuniści (bolszewicy), czy nie. Ich program i wizje polityczne zawierają elementy komunizmu (a na pewno socjalizmu) i nie wiadomo jak wiele i jak stanowczo ustanowionych zostałoby gdyby doszli do władzy. Lepiej byłoby tego nie sprawdzać. A obywatele i wyborcy 40+ dobrze wiedzą czym to grozi, bo przeżyli mniejszą lub większą część swojego życia w realnym socjalizmie i zakosztowali dobrodziejstw sprawiedliwości społecznej w komunistycznym wydaniu. Jedynie niewielka ich część (choć wpływowa w środowiskach inteligencko-akademickich) wciąż wierzy, że inny socjalizm jest możliwy. Dlatego Razem ma tak znikome poparcie. Być może wystawienie Zandberga na reprezentanta lewicy w wyborach prezydenckich zamknęłoby sprawę i oddaliło niebezpieczeństwo, bo kilka procent przez niego uzyskanych rozwiałoby jego i jego wielbicieli sny o potędze i władzy. Zachowanie Zandberga i jego wyborców w II turze, w której z urzędującym prezydentem zmierzy się przedstawiciel PO, byłoby zaś testem na ich intencje i szczerość zamiaru usunięcia z urzędu przedstawiciela pełzającego autorytaryzmu (bo przecież "PiS-PO jedno zło"). Ale tych kilku procent głosów mogłoby zabraknąć, aby prezydenturę eksponenta PiS zakończyć i dlatego największa siła opozycyjna musi się z nimi liczyć.