Reklama

Nasze ulice

Masowe, urzędowe zmiany nazw ulic, placów i innych obiektów publicznych są formą manifestowania dominacji w przestrzeni publicznej, a zatem przemocy symbolicznej. Na największą skalę stosowali ją komuniści po II wojnie świtowej, zwłaszcza na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Wymieniano wówczas niemal wszystkie nazwy pozostałe po niemieckich mieszkańcach, właścicielach i użytkownikach. To wtedy na mapach i tabliczkach zaroiło się od polskich bohaterów narodowych i komunistycznych.

Masowe, urzędowe zmiany nazw ulic, placów i innych obiektów publicznych są formą manifestowania dominacji w przestrzeni publicznej, a zatem przemocy symbolicznej. Na największą skalę stosowali ją komuniści po II wojnie świtowej, zwłaszcza na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Wymieniano wówczas niemal wszystkie nazwy pozostałe po niemieckich mieszkańcach, właścicielach i użytkownikach. To wtedy na mapach i tabliczkach zaroiło się od polskich bohaterów narodowych i komunistycznych.

Dało to powód do zgryźliwych uwag, że spis nazw ulic i placów czyni ze Szczecina najbardziej polskie miasto (w co Wojciech Cejrowski i tak do dzisiaj wątpi). Skądinąd wielu mieszkańców ziem zachodnich, wysiedlonych z kresów wschodnich, zgryźliwie czy wręcz z oburzeniem konstatuje, że przedwojenna ulica Kościuszki została przez Litwinów obecnie tam mieszkających i rządzących zamieniona na jakiegoś Algirdasa Slečkieviciusa, Konopnicką Białorusini zastąpili Jakubem Kołasem, a Józefa Bema Ukraińcy usunęli na rzecz Tarasa Szewczenki czy - ostatnio - Stiepana Bandery. Tymczasem na poniemieckich ziemiach zachodnich Polacy robili i robią to samo.

Przypomina to trochę anegdotę o Francuzie, który po przyjeździe do Londynu nie mógł się nadziwić niektórym nazwom ulic i placów: Waterloo, Trafalgar, Nelson... Czy oni powariowali, żeby czcić wojenne klęski i ich sprawców? Nie pomyślał, że francuskie klęski są angielskimi zwycięstwami, czarne postaci dla Francuzów to angielscy bohaterowie.

Reklama

Na szczęście były i są w Polsce wyjątki. Włodarze Wrocławia przywrócili nazwę Hala Stulecia wybitnemu dziełu architektonicznemu nazwanemu tak przez Niemców w stulecie wydanej w tym mieście odezwy Fryderyka Wilhelma, wzywającej do stawienia oporu Napoleonowi. Cesarz Francuzów był dla Polaków wybawicielem, a Fryderyk Wilhelm i ówczesne Prusy wrogami i ciemiężycielami, ale uszanowano historyczną nazwę.

Także w Gdańsku czy tymże Wrocławiu, w starych i historycznych częściach tych miast, neutralne znaczeniowo nazwy niemieckie jedynie przetłumaczono na polskie - stąd Szeroka, Brązownicza, Szewska, Ogarna, Piwna, Prosta, Owsiana, Żytnia, Igielna. Czy nie byłoby lepiej, łatwiej i wygodniej takie właśnie, neutralne i krótkie nazwy nadawać wszystkim ulicom i placom, bez wciskania swoich ideologicznych patronów i politycznych idoli?

Gdy po 1989 roku masowo i słusznie usuwano nazwiska patronów komunistycznych, była okazja powrotu do nazw dawnych, historycznych, najstarszych, ale nowi włodarze chcieli zaznaczyć swoje ideologiczne preferencje. Nie wrócono więc (w Krakowie) do nazwy Wolska, lecz do późniejszej, narzuconej za sanacji Piłsudskiego, a zamiast dawnej Wałowej mamy Powstania Warszawskiego. Od średniowiecza istniał trakt łączący Kraków ze wsią Mogiła, czerpiącą swoją nazwę od prehistorycznego kopca, uważanego za mogiłę Wandy. W toku rozwoju miasta dawny trakt mogilski został po prostu ulicą Mogilską, ale komuniści swoim zwyczajem narzucili nową nazwę - Planu Sześcioletniego. Czy dekomunizacja oznaczała powrót do historycznego, tradycyjnego miana? Tylko chwilowo, dziś to - a jakże - Aleja Jana Pawła II (a Mogilska tylko na krótkim odcinku tej kilkukilometrowej arterii).

Nazewniczy zapał skutkuje niekiedy kuriozalnymi pomysłami, stąd ulice typu "pułkownika dyplomowanego doktora inżyniera pilota Jana Nepomucena Przeciszczaka "Wilka" - Szczebrzeszyńskiego".  W polskich miejscowościach są obiekty publiczne o autentycznych nazwach (uwaga, będzie ciężko): "Rynek Stefana kardynała Wyszyńskiego Prymasa Polski", "Rondo Kombatantów Rzeczypospolitej Polskiej i Byłych Więźniów Politycznych", "ulica Organizacji Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetów Robotniczych"... Czyż w takich przypadkach nie rodzi się zazdrość wobec Amerykanów, po prostu numerujących swoje ulice i aleje? O ileż to prostsze i jak ułatwia znalezienie właściwego adresu (nie mówiąc już o jego wpisaniu na kopercie)! I czy można się dziwić mieszkańcom polskich miast, że alergicznie reagują na kolejne propozycje zmian nazw ulic czy placów, przy których mieszkają?

W Nowej Hucie centralny plac nazywa się od czasu powstania tej dzielnicy adekwatnie i całkiem neutralnie - Centralny. Kiedy umarł Ronald Reagan niektórzy radni Krakowa ubzdurali sobie aby uczcić jego pamięć przemianowując Plac Centralny na Plac Ronalda Reagana. Ponieważ mieszkańcy stawiali opór, więc ustalono idiotyczny kompromis: Plac Centralny im. Ronalda Reagana. Czy nie można było uczcić zasłużonego dla Polski amerykańskiego prezydenta jakimś placem nowo budowanym, tylko jemu dedykowanym? Podobnie jak zasłużonego dla dzielnicy księdza, którego nazwisko figuruje w równie kuriozalnej nazwie: Rondo Kocmyrzowskie im. ks. Gorzelanego oraz w przypadku położonego w innej dzielnicy skrzyżowania nazwanego "Węzeł Łagiewnicki imienia księdza kardynała Adama Stefana Sapiehy".

Niekiedy za kontrowersyjnymi nazwami stoją poczciwe i zacne intencje. Takie zapewne kierowały tymi, którzy jednej z głównych ulic historycznego miasta Oświęcim nadali nazwę "Ofiar Oświęcimia". Czyje więc ofiary w ten sposób upamiętniono: miasta Oświęcimia, jego mieszkańców, władz? Jak zareagowaliby mieszkańcy innych miejscowości czy regionów na nazwy typu "ulica ofiar Lublina" czy "aleja ofiar Mazowsza"? Skądinąd we Wrocławiu jest ulica Ofiar Oświęcimskich, co brzmi trochę lepiej, ale też niezręcznie. Przecież wykłócamy się za granicą aby używać nazwy (hitlerowski obóz zagłady) Auschwitz.

Kiedyś, przy okazji jednej z kolejnych akcji zmian nazewnictwa ulicznego, Bronisław Łagowski zaproponował zasadę, by nazwy ulicom mieli prawo nadawać jedynie ci, którzy je zbudowali. To dobry pomysł, choć też wymaga uzupełnienia jakąś formą nadzoru lingwistycznego i merytorycznego, aby nie dopuścić do nazewniczego chaosu i okiełznać radosną twórczość niektórych, zwłaszcza politycznie wzmożonych, pomysłodawców.

Reklama

Reklama

Reklama

Strona główna INTERIA.PL

Polecamy