Na taką konstatację pozwalają charakterystyki osób powołanych na najwyższe stanowiska w Ministerstwie Sprawiedliwości i podległych mu instytucjach oraz przekonania przez nich wyrażane poprzez internetowe fora i komunikatory. Ale pierwszym zwiastunem publicznego awansu miernot i wygłaszanych przez nich bredni była niesławna podkomisja smoleńska, wraz z teoriami przez jej członków wygłaszanymi. Polityczni sponsorzy tej zbieraniny dyletantów i uzurpatorów zakwestionowali wyniki profesjonalnego raportu z badań przeprowadzonych przez specjalistów z państwowej komisji wypadków lotniczych i nagłaśniali coraz bardziej kuriozalne teorie zamachowe. Analogiczną metodę zastosowano w podważaniu systemu sądownictwa. Na czele Trybunału Konstytucyjnego stali wcześniej profesorowie prawa o uznanym dorobku i autorytecie. W ich miejsce wprowadzono miernotę, zdyskwalifikowaną wcześniej przez kolegium sądu okręgowego, gdy starała się w nim o posadę. Do kierowania Ministerstwem Sprawiedliwości i połączoną z nim prokuraturą wskazano frustrata, już od czasów studenckich zionącego zawiścią wobec swoich kolegów ze środowiska prawniczego i chęcią zemsty za wyimaginowane krzywdy i przykrości. Stanowiska w resorcie, Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym obsadzono kreaturami bez dorobku i pozycji, pragnącymi odegrać się na środowisku prawniczym za swój brak sukcesów i awansów, a czyniącymi to ohydnymi metodami pomówień, kłamstw i oszczerstw. Jest wśród nich zastępca rzecznika dyscyplinarnego sądów powszechnych, który sam kilkanaście lat temu został ukarany w postępowaniu dyscyplinarnym za uchybienie godności sędziego (kara została zatwierdzona mimo jego odwołania przez Sąd Najwyższy). Teraz bierze odwet metodami poświadczającymi brak godności. Dwaj główni animatorzy grupy szkalującej sędziów też mieli w przeszłości postępowania dyscyplinarne, wynikające w wypadku pierwszego z uchybień służbowych, a drugiego - naruszeń godności sędziowskiej (usiłował wedrzeć się po pijanemu na mecz piłkarski, a zatrzymany przez policjantów zwyzywał ich wulgarnymi słowy). Podobnie jest w środowiskach intelektualnych i artystycznych, w których też rzekomo nie mogły się wcześniej przebić osoby prezentujące idee i pomysły źle w nich widziane i sekowane. Od czterech lat owi "niepokorni" mają szeroko otwarte drogi prezentacji, lecz nic ciekawego, nowego czy wartościowego nie pokazali. Produkcja artystyczna pupilów i sympatyków "dobrej zmiany" to na ogół grafomania i tandeta, niewytrzymująca pod żadnym względem porównań z uznanymi twórcami, nagradzanymi międzynarodowymi laurami literackimi, filmowymi czy teatralnymi, którzy akurat z obecną ekipą rządzącą i jej doktrynami nie mają nic wspólnego, a często są im otwarcie przeciwni. Z tego powodu pozbawia się ich stypendiów, dotacji i grantów, przekierowywanych do owych beztalenci i miernot. Intelektualiści spod znaku "dobrej zmiany" też nie mają się czym poszczycić, w kręgach tych nie powstała żadna nowa, ciekawa, inspirująca idea czy teoria. Owszem, jest w tej ekipie i wśród jej sympatyków kilkoro uczonych o jakiejś pozycji, ale tę zyskali właśnie wcześniej, obecnie co najwyżej odcinają kupony od dawnego dorobku lub "tworzą" jakieś odlotowe, kuriozalne koncepcje. Środowisko "dobrej zmiany" jest generalnie antynaukowe, kwestionuje podstawowe fakty i teorie kształtujące obraz współczesnego, a nawet minionego świata - w tym ostatnim przypadku lansując zakłamaną i zmanipulowaną wizję historii (przynajmniej w części musieli się z niej wycofać pod wpływem protestów ze strony oficjalnych czynników USA i Izraela). Ponieważ współczesna nauka jest trudna, o ile w ogóle możliwa, do uzgodnienia z dogmatami ortodoksyjnie rozumianej wiary katolickiej, więc jej główne teorie są podważane i kwestionowane. Brednie wygłaszane przez biskupów, obrażające nie tylko ludzki rozum, ale wprost istoty ludzkie, są w tych środowiskach cenione wyżej od ustaleń naukowych. U początków "dobrej zmiany" Jadwiga Staniszkis, wyglądająca jej przecież z nadzieją, skonstatowała rozczarowująco, że "uwolnione zostało lumpiarstwo". Miernoty, frustraci, a nawet sprzyjający "dobrej zmianie" degeneraci, rzeczywiście poczuli się pewniej, czego zdemoralizowani i pozbawieni wszelkich hamulców funkcjonariusze ziobrowego ministerstwa sprawiedliwości są tylko pojedynczymi, lecz reprezentatywnymi przykładami.