W 2017 roku pojawiły się liczne i masowo manifestowane głosy sprzeciwu wobec forsowanych przez rządzący obóz zmian w sposobie wyboru Krajowej Rady Sądownictwa, w praktyce oznaczających podporządkowanie owemu obozowi tej instytucji, mającej gwarantować niezależność władzy sądowniczej w Polsce. Wówczas to prezydent oznajmił, że skoro pojawiają się wątpliwości czy nowelizacja ustawy o KRS nie jest sprzeczna z konstytucją, to on proponuje... zmienić konstytucję. Czyli dostosować ustawę zasadniczą do zwykłej ustawy sejmowej, co postawiłoby procedury legislacyjne i hierarchię prawa na głowie. Do realizacji tego kuriozalnego pomysłu (prawnika z wykształcenia!) nie doszło, a KRS jest obecnie na usługach "dobrej zmiany", czego prezydent nie kwestionuje. W czerwcu 2018 roku ujawnił swoją aktywność kolejną propozycją gruntownego przerobienia ustawy zasadniczej, mającego się tym razem dokonać w wyniku referendum. Zaproponował nawet konkretną listę pytań referendalnych, których miało być 15, a co jedno to bardziej dziwaczne: o zagwarantowanie praw nabytych, w tym do 500 złotych na dziecko, obniżonego właśnie wieku emerytalnego, umocnienia roli ojca w rodzinie... Jak skomentował tę układankę któryś z internautów, brakowało jeszcze gwarantowanych cen skupu płodów rolnych (choć akurat ochrona rodzimego rolnictwa znalazła się, a jakże, wśród owych referendalnych pytań). Pomysł był nie tylko sprzeczny z... konstytucją, która wyraźnie opisuje jak można ją zmienić i przewiduje ewentualnie referendum zatwierdzające dokonane zmiany, a nie wyprzedzające je. Był tak kuriozalny, że nie znalazł poparcia nawet w macierzystym obozie politycznym Andrzeja Dudy i zapadł w niepamięć, jak wiele jego dziwacznych przedsięwzięć. Ale niezrażony dotychczasowymi niepowodzeniami swoich inicjatyw konstytucyjnych, zgłosił oto kolejną. Tym razem chodziłoby o wpisanie do konstytucji członkostwa Polski w Unii Europejskiej oraz NATO. Pomińmy wiarygodność proeuropejskich deklaracji człowieka, który jeszcze niedawno mówił o Unii Europejskiej, że to "wyimaginowana wspólnota, z której dla nas niewiele wynika", a jako kandydat do Parlamentu Europejskiego w poprzednich wyborach przekonywał, że "wspólnota europejska, wspólnotowe wartości to jest baju baju dla frajerów". Zapisywanie w konstytucji przynależności kraju do międzynarodowych instytucji czy paktów jest ryzykowne, bo owe instytucje mogą ulec zmianie, także w nazwach. Obecna Unia Europejska to kontynuacja Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, Wspólnoty Europejskiej. Jeśli procesy integracyjne UE będą się pogłębiać, wbrew intencjom PiS i prezydenta, możliwa jest na przykład w przyszłości Konfederacja Europejska. Czy pochopny wpis do konstytucji o przynależności do Unii Europejskiej nie uniemożliwiłby członkostwa w tej nowej, bardziej zintegrowanej strukturze? Chyba, że o to właśnie chodzi - czyli zapisanie członkostwa w UE miałoby zablokować udział Polski we wspólnocie silniej zintegrowanej, której prezydent i jego patron nie chcą. W obecnym Sejmie, zresztą podobnie jak w poprzednich, nie ma możliwości wyłonienia większości wymaganej do zmiany konstytucji. Pomysły Andrzeja Dudy nie mają więc znaczenia i konsekwencji, poza ośmieszeniem i kompromitacją człowieka pełniącego urząd odpowiedzialny za pilnowanie przestrzegania konstytucji.