Świadczą o tym wymownie nikaby, hidżaby i chusty, w jakie zakutane są kobiety stłoczone na łodziach przypływających do wybrzeży Europy. Po dobiciu do brzegu i wyjściu na europejski ląd bynajmniej nie zrywają tych szmacianych symboli religijnego poddaństwa, z okrzykiem "nareszcie wolne!", lecz skwapliwie poprawiają i naciągają je na twarz tam, gdzie się obsunęły czy poluzowały podczas długiej i wyczerpującej podróży. Nie ma też wcale nadziei, że porzucą w dalszej przyszłości te wymowne znaki wyznaniowego fanatyzmu i obyczajowego zacofania, wraz ze stojącymi za nimi przekonaniami i nawykami. Wskazują na to przykłady z zachodnioeuropejskich krajów o licznych mniejszościach muzułmańskich, które się nie laicyzują i nie asymilują do reguł świeckiego państwa. Przeciwnie, w kolejnych pokoleniach odradza się w nich i nasila poczucie identyfikacji z tradycją krajów pochodzenia rodziców i dziadków. Jedynie administracyjne zakazy powstrzymują rozprzestrzenianie się burek na ulicach tamtejszych miast. Zbiorowe modły na nich odprawiane są coraz powszechniejsze, podobnie jak rozmaite roszczenia i żądania muzułmańskich wspólnot wyznaniowych i ich radykalizujących się przywódców (od separowania dziewczynek i chłopców w szkołach, wycofywania wieprzowiny ze stołówek, przez dopuszczanie kobiet w nikabach do zawodów sportowych i legalizację poligamii, a kończąc na wprowadzeniu szariatu jako regulatora stosunków we wspólnotach muzułmańskich, czyli uznaniu prymatu prawa wyznaniowego nad państwowym). Lewicowym agitatorom nie przeszkadza to we wzywaniu do osiedlania muzułmańskich uchodźców i potępianiu każdego kto się temu przeciwstawia. Ostatnio dostało się za to i dostaje nadal Grzegorzowi Schetynie i Platformie Obywatelskiej. W pewnych kręgach upowszechniło się przekonanie, że opór przeciw przyjmowaniu uchodźców stawiają nacjonaliści i religianci, wrogo nastawieni do wszelkiej narodowej i wyznaniowej odmienności. Ale przeciwko osiedlaniu w Polsce przybyszy o silnej i wyraźnej tożsamości islamskiej mogą słusznie protestować laiccy liberałowie, niechętni wszelkiej religijnej i narodowej wyrazistości i zapalczywości. Dość mają właśnie rodzimych nacjonalistów i wyznaniowych fanatyków, aby godzić się na sprowadzanie obcych, jeszcze bardziej wyrazistych i zawziętych. Laickim liberałom nie podobają się zarówno procesje na ulicach, krzyże w pomieszczeniach publicznych i pomniki papieskie na każdym skwerze, jak nikaby i hidżaby na głowach kobiet, modły na ulicach, zakazy uczęszczania przez uczennice na lekcje wf, przymusowe małżeństwa i fatwy za znieważanie Mahometa. Szykany za obrazę uczuć religijnych są jednakowo absurdalne i nieakceptowalne gdy wymierzane są na żądanie wyznawców islamu i katolicyzmu. Z punktu widzenia liberała każdy rodzaj religijnego fanatyzmu i zacietrzewienia jest niedopuszczalny. Zastąpienie katolickiego islamskim to zatem opcja nie do przyjęcia. A tym bardziej dodanie do katolickiego jeszcze islamskiego, co byłoby wariantem najbardziej prawdopodobnym w Polsce. Zdumiewa, że nie rozumieją tego lewicowi deklaratywni zwolennicy świeckości państwa, a jednocześnie osiedlania w nim muzułmańskich uchodźców, rzucający swoje doktrynalne fatwy i klątwy na tych, którzy w dążeniu do świeckości są bardziej od nich konsekwentni. Janusz A. Majcherek