Można więc zwrócić uwagę, że w obecnym Sejmie jest (także dzięki parytetom) najwyższy z dotychczasowych odsetek kobiet. Owszem, nadal są w mniejszości, lecz wśród wyborców jest ich większość, więc to do elektoratu kobiecego można mieć ewentualne pretensje, że nie głosuje na kobiety. Ale z zastrzeżeniem, że wzywanie aby kobiety głosowały na kobiety przypominałoby dawne niesławne wezwanie abpa Michalika aby katolicy głosowali na katolików (żydzi na żydów, ateiści na ateistów itd.). Kryterium płci nie powinno odgrywać roli przy wyborze na stanowiska publiczne - czyż nie o to chodzi feministkom? Nie można zapomnieć, że na czele polskiego rządu stoi kobieta, a wśród najbardziej rozpoznawalnych i charakterystycznych twarzy rządzącej ekipy jest mnóstwo kobiecych (Witek, Kempa, Mazurek, Zalewska, Rafalska, Pawłowicz, Gosiewskie, Wassermann, Przyłębska itd.). Bodaj żadna z feministek nie uznałaby jednak, że obecność i aktywność tych kobiet w rządzeniu krajem jest spełnieniem feministycznych postulatów i marzeń. Chodzi w nich bowiem nie tylko o udział jakichkolwiek kobiet w kształtowaniu życia publicznego, lecz kobiet o określonych przekonaniach kształtujących życie publiczne w określonym kierunku. A zatem znów nie płeć jest wyznacznikiem i kryterium, lecz konkretne przekonania. Kobiety mogą być zarówno konserwatystkami jak liberałkami, tradycjonalistkami i progresistkami, dewotkami i ateistkami... Pogląd, że płeć determinuje światopogląd jest zasadniczo sprzeczny z założeniami feministycznymi. To nie są problemy jedynie polskich feministek. Ich amerykańskie siostry zamartwiają się, że pierwsza w historii kobieta kandydująca na urząd prezydenta USA przegrała z seksistowskim mizoginem, bo 53 proc. białych kobiet właśnie na niego zagłosowało, mając do wyboru inną białą kobietę. W Polsce powstała przed laty Partia Kobiet pozostaje na tak dalekim, że aż niewidocznym marginesie krajowej polityki. Ale główna batalia w wyborach parlamentarnych rozegrała się między dwiema kobietami pretendującymi do stanowiska szefa rządu, więc Polki nie powinny narzekać, że nie miały kogo wybrać. Pochopne jest przekonanie, że zwiększona obecność kobiet w życiu publicznym podniosłaby je na wyższy poziom lub uczyniła sympatyczniejszym, jak i sugerowanie, że większy ich udział w debacie publicznej uczyniłby ją bardziej merytoryczną czy mniej zapalczywą. Jest w polskich mediach kilka audycji lub formatów przeznaczonych na prezentację kobiecego punktu widzenia. Doprawdy, nie wyróżniają się one ani poziomem analiz, ani łagodnością ich prezentacji. Polityczne niepowodzenia i zawód sprawiany przez niektóre z głosujących kobiet, pchają feministki do poszukiwania nowych obszarów wpływu, a zatem i nowych form działania i oddziaływania, zwłaszcza zaś nowych treści feministycznego przekazu. Podobnie jak w USA, także w Polsce ma to oznaczać wyjście z enklawy wielkomiejskich profesjonalistek i celebrytek z ofertą dla zwykłych kobiet borykających się z codziennymi obowiązkami i problemami. Zgodnie z wyobrażeniami wielu feministek przekłada się to na hasła socjalistyczne, które intensywniej niż niegdyś pojawiają się w tegorocznych marszach i wiecach organizowanych wokół 8 marca. Ale socjalizm feministyczny to ślepy tor, jak każdy socjalizm.