Kluczowa rola przypada jednak instytucjom publicznym, które koordynują działania w skali całej państwowej zbiorowości. Ich zadaniem jest przede wszystkim nieść pomoc zagrożonym: w przypadku wojny - atakami zbrojnymi, w przypadku epidemii - zakażeniem. Pomoc medyczna jest pierwszoplanowa i podstawowa. Ale epidemia, podobnie jak wojna, choć nie aż tak dotkliwie, przynosi skutki destrukcyjne dla innych dziedzin życia zbiorowego, w tym zwłaszcza gospodarczego. Wymagają one przeciwdziałania ze strony instytucji publicznych, czyli udzielenia pomocy najbardziej poszkodowanym. I tu się zaczyna jednak spór ideologiczny: kto na taką pomoc zasługuje, a zwłaszcza kto w pierwszej kolejności. Lewicowi publicyści już krytykują kręgi biznesowe, że domagają się pomocy dla przedsiębiorców dotkniętych skutkami pandemii, bowiem ci zwykle głoszą tezy, że państwo powinno się od nich odczepić i trzymać z daleka. Leseferyzm i liberalizm przez nich wyznawany nie przeszkadza im w domaganiu się interwencji i ingerencji państwa, gdy widmo załamania gospodarczego zajrzało im w oczy. To hipokryzja - pomstują lewicowcy. To nieporozumienie - trzeba im odpowiedzieć. Przedsiębiorcy domagają się swobody działania i minimalizowania ingerencji państwa, gdy panują normalne warunki. W stabilnych czasach państwo powinno czuwać, aby były one stabilne jak najdłużej (aby nie było wojny, zamieszek, ataków terrorystycznych, zorganizowanej przestępczości, baniek spekulacyjnych...), a działalność gospodarcza miała jak najwięcej swobody dla rozwoju. Różne instytucje publiczne, a przede wszystkim rezerwy walutowe, surowcowe, materiałowe i towarowe, tworzy się na wypadek zdarzeń nadzwyczajnych i niepomyślnych. W normalnych, stabilnych warunkach państwo nie powinno ani ingerować w rynek walutowy, ani uruchamiać rezerw ropy naftowej, ani podejmować interwencyjnego skupu produktów rolnych czy przemysłowych, ani zajmować się ich dystrybucją czy reglamentacją. W warunkach pokoju wojsko ma spędzać czas na szkoleniu i ćwiczeniach w koszarach i na poligonach, a próby ingerencji dowódców wojskowych w życie publiczne są nie tylko niewskazane, ale wręcz niedopuszczalne. Nazywane są wojskowym zamachem stanu i surowo potępiane. Natomiast w warunkach wojny czy ataku terrorystycznego, a także klęski żywiołowej, wkraczanie armii do życia publicznego jest nie tylko dopuszczalne, ale wręcz pożądane. Analogicznie jest z interwencją w procesy gospodarcze. Powinna być zminimalizowana, gdy toczą się one płynnie i zapewniają stabilny wzrost. Pomoc jest potrzebna w przypadku ich zdestabilizowania. Niezależnie od powodów owej destabilizacji. Dlatego państwowe instytucje udzieliły hojnej pomocy komercyjnym przedsiębiorstwom finansowym po wybuchu kryzysu w 2008 roku, choć to finansistom i bankierom przypisywano (mniejsza czy słusznie) winę za jego wywołanie. Niektórzy obserwatorzy i komentatorzy się oburzali, że winowajcy otrzymali wsparcie, ale politycy uznali, że tego wymaga konieczność przezwyciężenia kryzysu. Co ciekawe, lewicowi komentatorzy, zżymający się na prośby o państwową pomoc płynące ze strony wrednych kapitalistów, sami domagają się takowej dla zwalnianych pracowników, artystów zmuszonych odwoływać koncerty i spektakle czy nauczycieli z pozamykanych szkół oraz innych osób dotkniętych skutkami pandemii. Przedsiębiorcy też przecież do nich należą. Zatem jeśli państwo już zacznie pomagać, "fundamentalne znaczenie będzie mieć to, na co dodatkowe miliardy złotych zostaną przeznaczone. Kluczowe jest to, żeby te środki trafiły do tej części gospodarki, która odpowiada za podaż dóbr i usług. Muszą trafić do przedsiębiorców, by przywrócić im płynność i zapobiec masowej skali bankructw. Bez tego biznes nie wznowi normalnej działalności" - to opinia i ocena prof. Jerzego Hausnera, którego przecież nikt przytomny nie uzna za lobbystę kręgów biznesowych, natomiast kojarzony jest raczej z lewicową orientacją i wrażliwością.