Potem założył jakąś partyjkę bez znaczenia i wkrótce zniknął, tak samo jak się pojawił, wraz ze swoją czarną teczką, mającą rzekomo kryć sensacyjne dokumenty. W ostatnich wyborach z 2015 r. wystąpił zaś i osiągnął relatywnie bardzo dobry rezultat inny kandydat pochodzący spoza świata polityki, bezpartyjny, znany z innych form działalności, zaangażowany w ruchy obywatelskie i inicjatywy społeczne - Paweł Kukiz. W oparciu o uzyskane w I turze sensacyjne 20 proc. głosów postanowił stworzyć ugrupowanie o pozapartyjnym, a wręcz antypartyjnym (antypartyjniackim) profilu, złożone z aktywistów społecznych i działaczy obywatelskich. Rychło okazało się, że to zbieranina rozmaitych ekscentryków i ekstremistów. To nie jest zaskakujące. Jeśli po 30 latach funkcjonowania demokracji przedstawicielskiej pojawiają się nowe inicjatywy, oparte na kontestacji tego systemu, to niemal na pewno zbiegną się do nich przede wszystkim tacy, którzy w nim nie znaleźli sobie miejsca. Oczywiście wszyscy oni są przekonani, że to wina owego systemu, niezdolnego do wykorzystania i nagrodzenia ich talentów, pomysłów i chęci. Ale w przeważającej większości to skutek ich braku talentów, absurdalności ich pomysłów i zawiedzionej chęci wyeliminowania innych, na ogół bardziej utalentowanych, mających lepsze pomysły i chęci. Czyli to niezdary, nieudacznicy, zazdrośnicy, frustraci. I to tacy przeważnie gromadzą się wokół nowych, samozwańczych liderów i pozapartyjnych inicjatorów politycznych przedsięwzięć. Dlatego one tak szybko upadają i kompromitująco kończą. Lista nazwisk inicjatorów takich efemerycznych przedsięwzięć i nazw tworzonych przez nich ruchów jest długa. Jest też na niej nazwisko nadane ruchowi skrzykniętemu przez obywatelskiego kandydata na prezydenta przed 5 laty, a także lidera partii zrodzonej tegoroczną wiosną, która nie dotrwała do jesieni. Obywatelski kandydat na prezydenta może teoretycznie pozostać niezależny od wszelkich struktur politycznych, bo zabiega o głosy wyborców osobiście i po ewentualnym zwycięstwie także osobiście pełni urząd niewymagający formalnie żadnego partyjnego zaplecza. Ale jakieś nader liczne i wielorakie zaplecze mieć musi, bowiem rola głowy państwa też jest wieloraka i zróżnicowana, wymagająca eksperckiego i doradczego wsparcia. To okazało się bolączką i powodem słabości prezydentury Lecha Wałęsy, który współpracowników i doradców dobierał chaotycznie, niekonsekwentnie i często nietrafnie (dość przywołać role Mieczysława Wachowskiego czy księdza Cybuli). Gdy kandydat pochodzi z określonego środowiska politycznego, można przewidzieć jakie będzie jego zaplecze. Gdy na polu polityki działalności żadnej nie prowadził, profil i zaplecze jego ewentualnej prezydentury pozostają enigmą. A głosowanie na enigmę to jak gra w ruletkę - nie wiadomo, co wyskoczy, stawka zaś bywa wysoka.