Bezpartyjni czy niezależni kandydaci to w najlepszym wypadku naiwni ideowcy, którzy przeważnie pogubią się w realiach praktycznej polityki, choćby nawet tylko samorządowego szczebla. Znacznie częściej to ideowcy narwani lub fanatyczni, jak to bywa w przypadku tzw. ruchów miejskich, na ogół skrajnie lewicowych i obsesyjnie owładniętych jakąś idée fixe, np. rowerową czy antydeweloperską. Niekiedy to po prostu wariaci, którzy w żadnej partii miejsca nie znaleźli lub w wielu już byli, wyrzucani albo odchodzący z nich w atmosferze konfliktów czy skandali. Ale bywa jeszcze gorzej: pod szyldem bezpartyjności ukrywają się koniunkturaliści i cwaniacy, udający niezależność, aby zaskarbić sobie poparcie naiwnych wyborców, a zdobywszy mandaty rozpoczynający licytację - kto da więcej, z tym wejdą w sojusze i układy. Wszystkie te przypadki są patologiami demokracji. Cokolwiek złego mówić o partiach politycznych, pełnią one role identyfikacyjne i selekcyjne. Szyld znanej partii pozwala, z dużym przybliżeniem, rozpoznać profil ideowo-światopoglądowy jej kandydatów i ich poglądy na wiele kwestii, nawet jeśli nie znamy ich samych. Kto uważa, że priorytetem władz lokalnych powinna być walka ze smogiem, finansowanie zabiegów in vitro czy rozbudowa ścieżek rowerowych, ten nie głosuje na kandydatów PiS, a jeśli jego zdaniem trzeba pogonić z miasta deweloperów, utrzymać w mocy dekret Bieruta, wprowadzić darmową komunikację publiczną i usunąć religię ze szkół, ten ma do wyboru SLD lub Razem (bez pewności wszakże, że dostaną jakiekolwiek mandaty). Optując przeciw Unii Europejskiej, świeckości życia publicznego, decentralizacji władzy, niezależności sądownictwa czy prywatyzacji, ma jak znalazł kandydatów rekomendowanych przez PiS. Napotykając natomiast szyld bezpartyjności nie może mieć żadnego rozeznania w poglądach kandydatów w jakiejkolwiek sprawie, o ile nie zainteresuje się tym wnikliwie, a sami kandydaci otwarcie się w kluczowych sprawach nie zadeklarują. To jest ewentualnie możliwe w małych środowiskach, gdzie wszyscy się znają, ale nie w wyborach do sejmików, nie mówiąc o ogólnopolskich. Jeśli jakiemuś wyborcy za rekomendację służy sama bezpartyjność czy niezależność, może się mocno zdziwić na kogo oddał głos. Tak się bodaj przytrafiło niektórym głosującym w niedawnych wyborach. Ale na błędach można się uczyć, rozmaite wybory jeszcze będą.