To nie te czasy gdy poziom rozwoju i pozycję ekonomiczno-strategiczną państwa mierzono wielkością produkcji żelaza, co motywowało zresztą projektantów i budowniczych wielkiego kompleksu hutniczego pod Krakowem. Wówczas w zachodniej Europie też hutnictwo i przemysł ciężki stanowiły filar gospodarki, stąd powstanie Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali jako zaczynu przyszłej Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, rozwiniętej w późniejszą Unię Europejską. Hutnictwo i przemysł stalowy, nie mówiąc już o węglowym, mają dzisiaj w rozwiniętych krajach status branż schyłkowych. Kopalnie, huty i stocznie już nie świadczą o potędze gospodarczej, tę wyznaczają raczej przemysły komputerowe, informatyczne, cyfrowe, kreatywne, a stal wytapia się i przetwarza w krajach zapóźnionych ekonomicznie i technologicznie, bo to z dzisiejszej perspektywy proste czy wręcz prymitywne technologie. Wśród dziesięciu państw o największej produkcji stali na świecie jedynie trzy zaliczają się do wysoko rozwiniętych (USA, Japonia i Niemcy), ale też są wielokrotnie większe od Polski. Dominują, oczywiście, Chiny, na drugim miejscu są Indie (skądinąd ojczyzna Laksmi Mittala, właściciela Huty im. Sendzimira). Gdyby likwidacja nowohuckiej stalowni nastąpiła 30 lat temu, skutki społeczne mogłyby być dotkliwsze, ale też nie takie, jakie przyniosła zapaść przemysłu włókienniczego w Łodzi, upadek kopalń na Śląsku czy likwidacja stoczni w miastach nadmorskich oraz wszędzie tam, gdzie panowała branżowa monokultura lub po prostu jeden zakład pracy dawał zatrudnienie większości mieszkańców. Nowa Huta może tylko okresowo była takim ośrodkiem, gdy kombinat metalurgiczny zatrudniał 40 tysięcy pracowników, a dla jego obsługi działało wiele innych przedsiębiorstw państwowych. Ale to niemal od początku była dzielnica Krakowa, który przez transformację po 1989 r. przeszedł udanie, dzięki zdywersyfikowanej strukturze form i branż działalności gospodarczej w aglomeracji. Gdy jedne upadały, inne rozwijały się, a tych drugich było więcej. Dzisiaj same tylko firmy z obszaru usług biznesowych zatrudniają w aglomeracji krakowskiej dwa razy więcej pracowników niż Huta Lenina w najintensywniejszym okresie swojej działalności. Oczywiście, są to inne miejsca pracy i innych (na ogół znacznie wyższych) wymagają kwalifikacji, ale generujące intensywniejszy rozwój gospodarczy niż hutnictwo za czasów PRL, a bezrobocie w Krakowie praktycznie nie istnieje. Odchodzenie od stalowo-hutniczej monokultury w Nowej Hucie było stopniowe i w miarę bezproblemowe. A jednocześnie coraz bardziej integrowało tę niegdyś wyraźnie odrębną dzielnicę z resztą miasta. To widać także w zabudowie pustych dawniej połaci między nimi, dzisiaj granica między Krakowem a Nową Hutą jest już przeważnie tylko administracyjna, w terenie praktycznie zanika wśród nowych budynków. Nowa Huta jest coraz częściej miejscem osiedlania nowych mieszkańców, niemających już nic wspólnego z przemysłem hutniczo-stalowym i jego pochodnymi, a często będących nowymi krakowianami, wybierającymi zwłaszcza tzw. starą (z zabudową przedblokowiskową) Hutę jako ciekawe miejsce do życia. Dawne hotele robotnicze zamieniły się w normalne budynki mieszkalne, a niszczejący przez lata gmach DMR-u (czyli Domu Młodego Robotnika) został przez komercyjnego dewelopera przekształcony w elegancki kompleks mieszkaniowy, ochoczo zasiedlony przez młode rodziny. W dzielnicy trwa adaptacja starej zabudowy i wznoszenie nowej. Wciąż widać gdzieniegdzie ślady zapóźnień i zaniedbań, niektóre obiekty i elementy infrastruktury robią wrażenie jakby nie były remontowane od czasu ich wzniesienia przed kilkudziesięciu laty (i często tak jest). Ale to nie jest zapaść, jak bywa gdzie indziej. Nowa Huta niedługo już pewnie tylko nazwą będzie przypominać swoją genezę i przeszłość, podobnie jak tatrzańskie Kuźnice. Nie ma jednak czego żałować. (J.A.Majcherek to urodzony nowohucianin, wieloletni mieszkaniec osiedli Hutniczego i Na Skarpie)