Ale prezesa nie można określić otwarcie jako malwersanta, choć usiłując obejść zakaz prowadzenia przez partie polityczne działalności gospodarczej próbował przez podstawioną spółkę uzyskać kredyt z państwowego banku, obsadzonego przez partyjnego nominata, aby z pomocą skoligaconego dewelopera za te pieniądze zbudować potężny, dwuwieżowy kompleks biurowy i z jego wynajmu zapewnić dochody swojej partii, a gdy natrafił na opór urzędów urbanistyczno-architektonicznych wystawił owego dewelopera do wiatru, nie płacąc mu za wykonane usługi, ten zaś zeznał, że był nakłaniany przez niego do wręczenia pieniędzy mających służyć przekupieniu pewnego byłego księdza, zasiadającego we władzach owej spółki. Ale przecież żaden sąd sprawcy tej intrygi nie skazał, a prokuratura nawet nie przesłuchała, więc jest w świetle prawa niewinny, według partyjnych podwładnych jest zaś wzorcowo uczciwy, choć wszystkie powyżej przytoczone informacje są udokumentowane. Prezesa NIK, byłego ministra finansów i szefa Krajowej Administracji Skarbowej nie można nazwać kuplerem ani oszustem podatkowym, chociaż zaprzyjaźnionym (z co najmniej jednym z nich był po imieniu) sutenerom udostępnił za półdarmo swoją kamienicę, w której świadczyli wiadome usługi (przyznał, że wiedział o tym), oczywiście bez wystawiania paragonów. On też nie został skazany ani obwiniony, a służby specjalne, nadzorowane przez bezprawnie (tak orzekł Sąd Najwyższy) ułaskawionego prezydencką decyzją partyjnego nominata, skazanego przez sąd pierwszej instancji za nadużywanie władzy, nie mogą od ośmiu miesięcy ustalić czy oczywiste zaniżanie czynszu nie jest aby sposobem zaniżania podatku, a oświadczenie majątkowe właściciela kilku nieruchomości jest prawidłowe. Mimo że przytoczone fakty są udokumentowane zarówno danymi administracyjnymi (w tym zapisami w księgach wieczystych), jak i materiałami dziennikarskimi oraz wypowiedziami samego bohatera tej historii, został on przez swoich partyjnych kamratów obwołany kryształowo uczciwym. Nadzorcę sektora bankowego, mającego dbać o jego rzetelność i prawidłowe funkcjonowanie, nie wolno nazwać szantażystą, choć jednemu z najważniejszych polskich bankowców zaproponował uwolnienie od nękania przez państwowe instytucje jeśli zgodzi się zatrudnić w swoim banku za gigantyczne honorarium podstawionego figuranta. Ale w tej sprawie też nie ma wyroku, śledztwo toczy się niemrawo, choć są publicznie znane nagrania dokumentujące wymienione fakty, a sam delikwent był nawet aresztowany. Prezes NBP mimo to stwierdził o nim, że "prezentuje najwyższe standardy: profesjonalne, merytoryczne, uczciwości, patriotyzmu". Grupy nominatów Ziobry w ministerstwie, Krajowej Radzie Sądownictwa i sądach powszechnych nie można nazwać zorganizowaną grupą przestępczą, choć działając w zmowie i porozumieniu używali wobec wytypowanych osób gróźb, oszczerstw i pomówień. Ale to nie oni są ścigani przez prawo, lecz oni sami grożą pozwami każdemu kto ich oskarży o czyny, które są udokumentowane prowadzoną przez nich korespondencją, ujawnioną przez żonę jednego z nich. To tak jakby bandyta groził pozwaniem do sądu za nazwanie go bandytą. Ale część dziennikarzy się wystraszyła i boją się nazwać adekwatnym określeniem funkcjonariuszy i aktywistów rządzącej partii spod znaku "Kasta". Zgodnie z narzuconą debacie publicznej logiką, nie można Hitlera, Stalina czy Mao Zedonga nazwać zbrodniarzami, bo żaden sąd ich nie skazał za zbrodnie, Al Capone nie może być nazywany gangsterem, lecz jedynie niesumiennym podatnikiem, Kuchciński naciągaczem, a co najwyżej nadmiernym miłośnikiem podróży lotniczych, zaś szefostwo Polskiej Fundacji Narodowej defraudantami, lecz ewentualnie nieostrożnymi kontrahentami. Nie dziwmy się potem, że są obywatele gotowi głosować na malwersantów, oszustów, szantażystów, naciągaczy czy oszczerców, jeśli ci nie są nazywani w ten sposób z lęku przed ich zemstą.