Wszyscy mamy poglądy, przekonania polityczne, mamy sprawy, które uznajemy za ważne i słuszne. Mamy też, często bardzo jasno określonych, konkurentów i nieprzyjaciół, którzy myślą zupełnie inaczej niż my. Mamy prawo do tego, żeby mieć i preferencje i uprzedzenia. Mamy prawo w życiu publicznym dawać im wyraz. I w świecie dziennikarskim nie jest oczywiście inaczej. Trudno byłoby zresztą zakładać, że ludzie, którzy ciągle o polityce mówią, mogliby nic o niej nie myśleć i - szczególnie w tak spolaryzowanym świecie jak obecnie - zachować pełną ideową przezroczystość. Czym innym są zresztą - subiektywne z natury - teksty publicystyczne, czy blogi, czym innym wywiady z uczestnikami życia publicznego, czym innym w końcu zwykłe, gołe fakty, które powinny być jednak prezentowane na tyle przezroczyście, na ile to tylko możliwe. Dlaczego przypominam te oczywistości? Ano dlatego, że we współczesnej Polsce, ale i szerzej, we współczesnym świecie, przestały być tak oczywiste. Nie przestaje mnie zadziwiać, jak to możliwe, że w czasach, kiedy fakty - dzięki internetowi - powinny być tak łatwe do sprawdzenia, mamy do tych faktów tak luźny stosunek. Dlaczego logiczne rozumowanie przegrywa z myśleniem plemiennym, w którym te same fakty można interpretować zupełnie odwrotnie zależnie od narracji obowiązującej w grupie, z którą się identyfikujemy? Dotyczy to wielu dziedzin naszego życia, ale w sposób szczególny dotyczy polityki. Osobliwie tam, gdzie konflikt jest szczególnie silny. Próbę odpowiedzi na te pytania można znaleźć w wydanej ostatnio w USA i Wielkiej Brytanii książce filozofa Jamesa Garveya "The Persuaders: The hidden industry that wants to change your mind". Autor stawia tezę, że odpowiada za to ogólnie rozumiana branża "Public Relations", której zadaniem jest właśnie budowa narracji i kształtowanie naszych opinii, czyli w praktyce zmiana naszego naturalnego sposobu myślenia. Garvey opisuje, jak przez minionych sto lat eksperci PR starali się wykorzystywać wszelkie osiągniecia psychologii, czy nawet neurologii, by wpływać na to, jak myślimy i wykorzystać ten wpływ dla zleconych im celów. Patrząc na świat wokół nas można stwierdzić, że niestety, w dużym stopniu im się to udało. I między innymi w polityce ten "sukces" przynosi opłakane skutki. Czy możemy jeszcze coś na to poradzić? Nie chcę się akurat dziś wdawać w dyskusję o takich czy innych, pozamerytorycznych, choćby "resortowych" uwarunkowaniach naszych działań. Wciąż chcę zakładać, że przygniatająca większość nas, dziennikarzy, patrzy na rzeczywistość z wolą poznania faktów i rządzących nimi zasad. I chce uczciwie, nawet jeśli nie do końca obiektywnie, bo z różnych ideowych pozycji, te fakty i te zasady dla dobra publicznego opisywać. Wyrzucenie Kalego z jego moralnością to minimum tego, co w takim razie, po obu stronach politycznej barykady, musimy zrobić. Bez odrzucenia rozumowania, że to, co dla naszej strony sporu dobre, jest automatycznie "obiektywnie" dobre, a to, co dla naszych złe, jest w każdych okolicznościach złe, nie będziemy w stanie pełnić roli, którą pełnić powinniśmy. Będziemy oddalać się od prawdy i od siebie coraz bardziej. W końcu zaczniemy mówić obcymi językami. Panie, panowie, nie idźmy dłużej tą drogą!