Prawo i Sprawiedliwość wie, że poprawiło znacząco swoje samorządowe wyniki sprzed czterech, czy ośmiu lat, ustawiło się na drodze do nawet jeszcze lepszego, niż w 2015 roku wyniku w wyborach parlamentarnych. To fakt. Jednak wynik na poziomie 33 proc. jest mniejszy niż oczekiwało, a sromotna klęska w dużych miastach pokazała, że tam nowego elektoratu nie gromadzi i - w ten sposób, jak do tej pory - gromadzić nie będzie. Można oczywiście przejść nad tym do porządku dziennego, udać, że nic się nie dzieje, że lemingi, że lewacka propaganda, trudno uważać jednak, że tego pęknięcia nie ma, że nie wpływa ono na szanse rozwojowe nas wszystkich, całej naszej wspólnoty. Bo wpływa. Mamy liczną grupę obywateli, których jedynym problemem jest PiS i jego wyborcy, trochę trudno liczyć na to, że to będzie awangarda naszego cywilizacyjnego skoku. PiS nie ma w tej chwili pomysłu, czym ich do siebie przekonać, a problemy we własnych szeregach partii wskazują na to, że o taki pomysł może nie być łatwo. Platforma Obywatelska ma pewnie najwięcej powodów do zadowolenia. Przynajmniej na dziś. Z jednej strony może odetchnąć z ulgą, bo pozostanie u steru w większości największych miast, z takim, czy innym PSL-em utrzyma władzę w sejmikach, nie poniosła też aż tak dużych strat, jakich mogła się obawiać, ani na rzecz PiS-u, ani lewicy. To wystarczy, by mówić o sukcesie. Z drugiej jednak strony wchłonięcie Nowoczesnej nic jej sondażowo nie dało i szanse na kolejne korzystne transfery różowo nie wyglądają. Mimo nadzwyczajnej mobilizacji, udało się co najwyżej spowolnić wzrost PiS-u, nie udało się złapać szczególnego wiatru we własne żagle. Osobiście uważam, że, inspirując totalną opozycję, PO od trzech lat konsekwentnie uprawia taktykę minimalizowania strat przez mobilizowanie paranoi w szeregach własnych zwolenników, ta taktyka może pozwolić przetrwać, ale szczególnego wzrostu poparcia nie zwiastuje. O tym, co jest z Polskim Stronnictwem Ludowym trudno właściwie przed ogłoszeniem oficjalnych wyników mówić. W jego przypadku wszystko od 10 do 20 proc. wydaje się możliwe. Ta partia od lat żadnej wartości dodanej nie tworzy, jej zasklepienie w pracowicie tworzonych od lat układach sprawia, że za jakikolwiek element naprawy Rzeczpospolitej uważana być nie może. Nawet jeśli głosującej na PSL wsi byłoby po drodze z konserwatywną rewolucją PiS-u, haseł sanacji państwa poprzeć nie może, bo przecież za jej niekończących się w III RP rządów wszystko było (a w samorządach przecież wciąż jest) w najlepszym porządku. Sukcesem PSL jest bezsprzecznie to, że jeszcze przetrwało, że wciąż może być - i zapewne będzie - istotnym elementem samorządowej układanki. I to niezależnie od tego, kto w końcu po PSL sięgnie. Nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, że to ugrupowanie absolutnie niczego nikomu spoza swego żelaznego elektoratu do powiedzenia nie ma. I będzie to widać coraz bardziej wyraźnie. Co z resztą? Ruch Kukiz'15 może i cudów nie osiągnął, ale włosów z głowy rwać nie musi, bo utrzymał się na poziomie, który daje parlamentarne nadzieje. Lewica nie przezwyciężyła rozdrobnienia i spodziewanego, znacznego odbicia od dna nie notuje. Wydaje się, że choć ma szansę do Sejmu się w kolejnym rozdaniu dostać, nie ma siły by rozgrywać karty. Mnie to akurat nie martwi. Niezły wynik zdobyli Bezpartyjni, ich głosy, podobnie jak głosy Kukiz'15 i SLD, mogą się w każdym razie do jakichś sejmikowych układanek przydać. W cieniu kampanii wyborczej w tych miastach, gdzie jeszcze jest o co walczyć, owe układanki rozpoczną się praktycznie natychmiast po ogłoszeniu ostatecznych wyników wyborów. To tam Prawo i Sprawiedliwość pokaże, czy ma chęć i sprawdzi, czy ma możliwości zawierania koalicji. Osobiście niczego bym z góry nie wykluczał. Jak to zwykle w życiu bywa PiS może swoją politykę zaostrzyć, złagodzić, albo zostawić bez zmian. I zapewne każda z tych opcji będzie miała swoich zwolenników. Co ostatecznie zrobi nie wiem, ale tym bardziej chętnie się wypowiem... Jak już wyniki będą oficjalne, powiedzmy... w środę.