Ostatnie tygodnie przynoszą tu dwie istotne informacje. Obie niedobre. Pierwsza, zaprezentowana w październiku przez Międzyrządowy Panel do spraw Zmian Klimatu (IPCC) mówi o tym, że w najlepiej pojętym interesie nas samych i naszej planety powinniśmy starać się zejść poniżej zakreślonych w Porozumieniu paryskim limitów emisji. Chodzi o to, by wzrost temperatury, sięgający obecnie stopnia powyżej poziomu sprzed epoki uprzemysłowienia, ograniczyć do 1,5 stopnia Celsjusza. Zdaniem naukowców, limity zakreślone trzy lata temu w Paryżu, zmierzające do utrzymania ocieplenia poniżej 2 stopni Celsjusza, już nie wystarczą. A różnica między półtora a dwa w tym przypadku ma naprawdę poważne znaczenie. Problem w tym, że opublikowane z kolei w ubiegłym tygodniu przez międzynarodowy zespół naukowców z Global Carbon Project dane wskazują na to, że te limity i tak będą dla nas nieosiągalne. Okazuje się bowiem, że po okresie spadku, czy względnego spłaszczenia emisji, interpretowanego jako skutek między innymi kryzysu gospodarczego sprzed dekady, emisja znów rośnie, w tym roku nawet o 4 procent. Rozwój gospodarczy wymusza wzrost zapotrzebowania na energię, nawet jeśli uda się część owego wzrostu zrównoważyć zwiększonym udziałem energii ze źródeł odnawialnych, prawdopodobnie to nie wystarczy. Tym bardziej, że część świata odwraca się także od energii jądrowej, a cześć - w tym my - nie do końca wie, co, jak i kiedy w tej akurat sprawie zrobić. Fakt, że akurat w tym roku szczyt klimatyczny COP24, poświęcony budowaniu konsensusu wokół tego co w sprawie Porozumienia paryskiego konkretnie możemy i powinniśmy zrobić, odbywa się w Katowicach, uważam za bardzo korzystny. Delegaci z całego świata nagle znaleźli się w jednym z epicentrów sporu o węglową lub bezwęglową przyszłość. Mogliby jeszcze podjechać do niemieckich kopalni węgla brunatnego i spalających je elektrowni, mieliby z grubsza jasność na temat tego, jak sprawa w Europie wygląda. Przy okazji przyjazdu do Polski wiele prominentnych dla programów klimatycznych osób powtarza równocześnie, że niczego w tej sprawie nie można robić na siłę, a transformacja musi mieć okres przejściowy, który sprawi, że działania na rzecz dobra wspólnego nie sprawią, że pojedyncze grupy społeczne na tym stracą. Takie zapewnienia słyszałem osobiście choćby od Patricii Espinosy, Sekretarz Wykonawczej Ramowej Konwencji ONZ w sprawie zmian klimatu, czy Laurence Tubiany - dyrektor Centrum Zrównoważonego Rozwoju przy Instytucie Nauk Politycznych w Paryżu, która miała kluczową rolę w negocjacjach paryskich porozumień. Uważam, że trzeba w tej sprawie liderów zmian po prostu trzymać za słowo. Deklaracje, deklaracjami, rzeczywistość oczywiście będzie zależeć od konkretów, ale mam wrażenie, że COP24 to moment, w którym Polska musi sama sobie odpowiedzieć na pytanie, co dalej. Niezależnie od stron sporu politycznego i integralnie wpisanych w związku z tym w nas klimatycznych sympatii i antypatii, nie możemy pozostać bierni. W naszej części świata świadomość potrzeby ochrony środowiska rośnie, trzeba się w ten ruch włączyć niezależnie od tego, które z działań uznajemy za sensowne, a które nie. Musimy mieć na to swój własny pomysł, bo mamy poważne problemy, ale i poważne szanse. Z jednej strony dusimy się od smogu i musimy z tym coś zrobić, z drugiej, mimo skutecznie wciskanego nam od 30 lat konsumpcjonizmu, nie zapomnieliśmy do końca o gospodarce niedoboru i pamiętamy, że można żyć oszczędniej, mniej rozrzutnie, bardziej świadomie. Tę świadomość zagrożeń i możliwości powinniśmy wykorzystać. Polska nie może nie myśleć o energetycznej suwerenności, nie może ryzykować, że dostęp do energii zostanie nam ograniczony, nie może godzić się na związane z tym ewentualne naciski. I właśnie dlatego musi wypracować sensowną strategię włączenia się w program budowy alternatywy dla węgla, gazowej, nuklearnej i odnawialnej. Nie jestem uczulony na samo słowo węgiel, ale dekarbonizacja staje się faktem. Zamiast się opierać, trzeba się postarać zrobić to po swojemu. I dobrze. Tym bardziej, że możemy skorzystać z doświadczeń innych. Niemcy w końcu przyznają, że też mają węglowy problem. Podczas sympozjum "Safeguarding Our Climate, Advancing Our Society" zorganizowanego w Katowicach przy okazji szczytu COP24 przy współudziale Polskiej Akademii Nauk, profesor Hans Joachim Schellnhuber, szef Institute for Climate Impact Research (PIK) w Poczdamie poinformował, że do lutego przyszłego roku powstanie za Odrą specjalny raport w tej sprawie. Być może i my dowiemy się z niego ciekawych rzeczy. Coraz bardziej zdajemy sobie sprawę, że nie możemy spalać śmieci, czy mułu węglowego, coraz więcej myślimy o nadmiarze wyrzucanego do śmieci plastiku, spróbujmy mentalnie i praktycznie włączyć się w procesy, które w świecie zachodnim się już toczą. Nawet jeśli za to, co było złe nie czujemy się najbardziej odpowiedzialni. Jeśli nie znajdziemy sposobu na udział w związanym z ochroną środowiska innowacyjnym wyścigu technologicznym, jeśli nie odniesiemy na tym polu własnych sukcesów, nasze dzieci i wnuki będą płacić nie tylko za cudze surowce, ale i cudze wynalazki. Brońmy twardo swoich interesów, ale udowodnijmy sobie wreszcie, że stać nas na więcej. Przepraszam, ale w kraju, który nie ma swojego przemysłu motoryzacyjnego gadanie tylko o elektromobilności brzmi nie do końca poważnie. Wymyślmyż coś, w czym możemy być faktycznie liderem, zajmijmyż się tym. Czas najwyższy...