Wśród "oburzonych" znaleźli się i ci, którzy konsekwentnie od lat przestrzegają przed skutkami pedagogiki wstydu i alarmują, że brak właściwej polityki historycznej doprowadzi do tego, że za jakiś czas to my zaczniemy być kojarzeni z tymi tajemniczymi, pozbawionymi narodowości nazistami, i ci, którzy konsekwentnie te obawy wyśmiewają lub w najlepszym wypadku puszczają mimo uszu. Spróbujmy uczynić z tej chwilowej wspólnoty oburzenia jakiś użytek. Zastanówmy się, co możemy i powinniśmy zrobić, by takich opinii, jak ta pana Comeya, nie wysłuchiwać. Bo że powinniśmy coś zrobić, to chyba jest teraz jasne. Czyż nie? Po pierwsze, trzeba podjąć działania na rzecz takich zmian w polskim prawie, by w skuteczny sposób chronić się przed oszczerstwami. Po drugie, trzeba wreszcie uznać, że polityka historyczna ma sens i zacząć ją prowadzić profesjonalnie i skutecznie. Po trzecie, trzeba wreszcie sprawić, byśmy sami na własny użytek zrozumieli, jak było i dlaczego tak było. W skomplikowanej materii polsko-żydowskich stosunków czas PRL-u był czasem zmarnowanym. Nie tylko nie pomógł w ich analizie, ale i dodatkowo te stosunki skomplikował. Po 1989 roku też cudów jednak nie osiągnęliśmy. Wciąż nie potrafimy się wyrwać z kręgu uproszczeń, które utrudniają, a czasem wręcz uniemożliwiają zrozumienie mechanizmów, które tymi stosunkami rządziły. Skuteczne, niestety, narzucenie nam samym narracji o polskim antysemityzmie praktycznie zamknęło w III RP możliwość debaty i dyskusji na ten temat. Jeśli już coś możemy, to najwyżej bić się w piersi. To do niczego nie prowadzi. Być może najwyższa pora już na to, by młodzi, dobrze wykształceni historycy zadali sobie trud połączenia różnych punktów widzenia w jeden spójny obraz. Mam nadzieję, że muzeum Historii Żydów Polskich POLIN się do tego przyczyni. Podobnie jak muzea historii polski i II wojny światowej, kiedy wreszcie powstaną. W całej sprawie wypowiedzi Jamesa B. Comeya przykre jest nie tylko to, że szef FBI powiedział to, co powiedział. Także to, że przedrukował to jeden z czołowych dzienników USA - "The Washington Post". Fakt, że odpowiedniej wrażliwości nie ma kierownictwo gazety, na łamach której regularnie publikuje Anne Applebaum, wyjątkowo dobrze orientująca się w polskich dziejach, jest bardzo pouczający. Pouczający jest też fakt, że prócz komentarza żony byłego szefa polskiej dyplomacji, redakcja zamieściła w tych dniach dwa kolejne felietony w tej sprawie. I oba teksty, Richarda Cohena i Laurence'a Weinbauma, przyznając, że Comey przesadził, Polska była ofiarą wojny, a Polacy nawet dzielnie walczyli, podkreślają, że jednak przecież byliśmy antysemitami. Weinbaum powołuje się tu zresztą na książkę, jakżeby inaczej, Jana Grossa. Choć nie tę, która jako pierwsza przychodzi nam na myśl. To potwierdza kolejny raz, że poklepywanie po plecach i złote statuetki za to, jak konfrontujemy się z demonami przeszłości, nie zastąpią nam świadomej i konsekwentnie prowadzonej polityki dbania o dobre imię Polski. Dobre imię, na które minione pokolenia Polaków różnych wyznań i pochodzenia ciężko zapracowały. To dobre imię Polski jest potrzebne nie tylko "narodowej prawicy". Jest potrzebne nam wszystkim - moherom i lemingom, a także tym, którzy mają dość "martyrologii i patriotyzmu". To, jak dany kraj jest postrzegany, jakie budzi emocje, ma znaczenie dla jego rozwoju, jest istotnym elementem budującym jego przyszłość i - owszem - może mieć kluczowe znaczenie dla jego bezpieczeństwa. Pech naszych dziadków i ojców, którzy w czasie wojny zachowali się heroicznie, polega na tym, że oddaniem im sprawiedliwości nie są zainteresowani ani ówcześni najeźdźcy, ani ówcześni sojusznicy. Pierwsi konsekwentnie rozmywają swoją odpowiedzialność, drudzy nie zamierzają rozwodzić się nad tym, że na początku i na koniec wojny Polskę zdradzili. Oni sami z własnej woli nam nie pomogą. O to, by świat znał prawdę o naszych dziejach, musimy zadbać sami. Wykorzystajmy to bieżące zamieszanie wokół FBI (fakty - bredzenia - idiosynkrazje) do budowy wewnętrznego porozumienia w tej sprawie i zacznijmy działać. Mamy do tego prawo. Mamy taki obowiązek.