Idźmy dalej. Czy finansowe wspieranie rodzin wielodzietnych w obliczu kryzysu demograficznego jest słuszne, czy nie? Czy próba uszczelnienia systemu podatkowego, zmuszenia firm zagranicznych do podzielenia się wypracowanym tu zyskiem z polskim państwem, powinno być podejmowane, czy nie? Czy władze państwa powinny na arenie międzynarodowej aktywnie bronić dobrego imienia kraju, a także prawdziwego obrazu jego historii? Czy dla debaty publicznej w Polsce lepiej jest, by media pokazywały różne punkty widzenia, różne oceny rzeczywistości, czy raczej wszystkie powinny podporządkowywać się jednemu "przekazowi dnia"? Czy wreszcie w 2015 roku nasze państwo było w lepszym stanie, niż w 2007, czy nie? Takich pytań można sobie postawić bardzo wiele. Większość z nich to pytania retoryczne, ale zapewne nie wszyscy z nas udzieliliby na nie takich samych odpowiedzi. Spróbujmy jednak przez chwilę oderwać się od bieżącego politycznego sporu, udzielić tych odpowiedzi, a dopiero potem zadać sobie pytanie, czyj program polityczny będzie naszym prywatnym odpowiedziom bliższy. Już? OK. Platforma Obywatelska w czasach swoich rządów wiele z tych spraw uznawała za mało ważne, w przypadku niektórych miała bardzo partyjne i dalekie od tego, co można uznać za interes narodowy podejście, w niektórych sprawach zaś nie robiła nic, bo twierdziła, że nic nie da się zrobić, w niektórych po prostu nie robiła nic i... tyle. Można dyskutować, jakie były przyczyny tych zaniechań, nie można jednak tego braku chęci i starań nie zauważać. Prawo i Sprawiedliwość przyszło do władzy na fali znużenia tymi niemożnościami i obietnicy, że ważne dla Polaków sprawy będą w centrum jego zainteresowania i faktycznych działań. W co najmniej kilku z tych spraw działania podjęto, w innych padły konkretne zapowiedzi, w jeszcze innych pojawiły się sygnały, że coś się będzie działo. W niektórych przypadkach okazało się już, że pierwsze próby okazały się nieskuteczne, bądź nieudolne, ale rząd ma wszelkie możliwości, by je poprawić i - jak choćby w przypadku ustawy o podatku od handlu - rozumiem, że nad tymi poprawkami pracuje. Musi pracować, bowiem z realizacji swoich obietnic i naprawy państwa zgodnie z wolą wyborców, będzie przez tych wyborców rozliczane. Jednym z konsekwentnie najczęściej wymienianych po stronie problemów, a nie sukcesów naszej transformacji, jest wymiar sprawiedliwości. Nie ma wątpliwości, że sprawy "rozgrzanych" sędziów, czy sędziów "na telefon" tej sytuacji nie poprawiły, podobnie zresztą, jak takie, czy inne decyzje prokuratur. Im głośniej środowiska prawnicze domagają się zostawienia Trybunału Konstytucyjnego w spokoju, tym bardziej rośnie we mnie przekonanie, że domagają się tego głównie we własnym interesie. I nie jestem pewien, czy ten interes jest z tak zwanym "naszym" interesem w pełni zbieżny. Pan Prezes Trybunału Konstytucyjnego Andrzej Rzepliński przyznał dziś, że trudno będzie mu się rozstać z tą funkcją. Jego kadencja upływa bowiem za osiem miesięcy. Nie wiem, czy obywatele podzielą tę opinię, być może bowiem okaże się, że właśnie zmiana prezesa ułatwi rozwiązanie konfliktu. Wyraźnie widać, że do tego właśnie zmierza obecna rządowa większość, czego dobitnym dowodem był niepotrzebny pośpiech w wyborze kolejnego sędziego. Rozumiem, że PiS chciał dać do zrozumienia, że się pod ciężarem wiadomej rezolucji nie ugnie, a opozycja uległa - zrozumiałej skądinąd - pokusie zrobienia rządowi psikusa, ale... wyszło, jak wyszło. Ani rząd, ani opozycja, ani nowa "frakcja" Kornela Morawieckiego nie wyszły z owego czwartku zwycięskie, wszystkie na swój sposób "dały ciała", a cała historia położyła się jeszcze bezsensownym cieniem na ważnych obchodach 1050-lecia Chrztu Polski. Jeśli ta kolejna nauczka nie da stronom politycznego konfliktu sygnału, że "źle się bawią", to co ma dać? Opozycji spod znaku PO o gotowość do wyciągania wniosków nie posądzam, ta strona gotowa jest obecnie co najwyżej do przesuwania się od amoku w stronę histerii i z powrotem. Rządowa większość to co innego. Tu mamy prawo i obowiązek oczekiwać refleksji. Prezes Rzepliński dal dziś w swoich wystąpieniach kilka sygnałów, które mogą być, choć nie muszą, interpretowane jako coś więcej, niż tylko podsumowanie działalności TK. Mówił wiele o ochronie każdego życia nawet w obliczu najtrudniejszych wyborów, mówił o tym, że Trybunał nie ma prawa i zamiaru mieszać się do planów gospodarczych rządu. Gdyby ktoś pytał mnie o zdanie, na miejscu rządowej większości zastanowiłbym się, czy może jednak nie spróbować jeszcze z panem Prezesem rozmawiać. Sędzia Rzepliński, którego osobiście uważam za co najmniej współtwórcę obecnego kryzysu, może bowiem nie chcieć pozostawić TK w takim właśnie stanie. To zawsze jest jakaś szansa, może niewielka, ale jednak. A do spraw związanych choćby z lustracją, ustrojem sądów, czy innych zmian, które na razie przerastają wyobraźnię Trybunału można wrócić, gdy kierownictwo się zmieni. Po co to wszystko? Prezydent J.F. Kennedy w swym słynnym przemówieniu powiedział kiedyś, że Ameryka postanowiła lądować na Księżycu nie dlatego, że to łatwe, ale dlatego, że to trudne, a zmaganie z tym wyzwaniem pozwoli wydobyć to, co w niej najlepsze. Można cenić Kennedy'ego lub nie, ale to zdanie mu się udało. My nie mamy planów lotu na Księżyc, ale stoi przed nami wiele wyzwań o kluczowym dla naszej przyszłości znaczeniu. To choćby te sprawy, o których pisałem w początkowych pytaniach, ale nie tylko. Jest ich o wiele więcej. Czy tak naprawdę - odrzucając przez chwilę polityczne spory - tak bardzo się w ocenie tych spraw różnimy? Zamiast umierać za Trybunał, albo przeciw niemu, warto skupić się na tym, co naprawdę ważne i nadzwyczajnie się postarać. Warto - i trzeba - właśnie dlatego, że łatwo nie jest.