Obecna opozycja, czując wiszące w powietrzu hasło "Przeciw narodowi 13 grudnia choćby z ZOMO" próbuje się teraz jakoś ze związków z "KaOwcem stanu wojennego" jakoś wyślizgać, ale sam fakt, że taki osobliwy sojusz "demokratów z trepami" mógł się w ogóle pojawić tylko istnienie owego pojęciowego pomieszania z poplątaniem potwierdza. Najwyraźniej zresztą o to właśnie od samego początku chodziło. Jeśli po 89-tym roku nie można było wprost twórców i wprowadzaczy stanu wojennego wychwalać, trzeba było tak sprawę zmętnić, by do tych niechętnych rozliczeniom, którzy w hańbie po 81 roku brali udział i bezpośrednio czerpali z niej zyski dołączyli też ci, którzy... nie mieli zdania. Byle tylko nikt rozliczony nie został. Podłe aspekty umowy okrągłego stołu były dla niektórych oczywiste od samego początku, chylę tu czoło choćby przed Kornelem Morawieckim. Większości z nas, którzy obserwowaliśmy to co się wówczas działo z mniejszego lub większego oddalenia, wyrobienie sobie opinii na ten temat zajęło kilka, czasem kilkanaście lat. Niektórzy nie dali rady do tej pory. Nawet jednak, ci, którzy w idee okrągłego stołu długo wierzyli, którzy pokładali w nich wielkie nadzieje, nie dawali nikomu zgody na bezwarunkową amnestię dla pokolenia SB-ków, zapewnienie im i ich dzieciom prawa pierwszeństwa na rynku, także rynku idei, wolnej już Rzeczypospolitej. Nie sposób pamiętać tamtych czasów i nie zdawać sobie sprawy, że nierozliczenie PRL-u było w interesie tylko jego gorliwych utrwalaczy i tych przedstawicieli demokratycznej opozycji, którzy z sobie tylko znanych względów uznawali owych utrwalaczy za ludzi honoru. Nikogo więcej. Nie było to przede wszystkim w interesie Rzeczypospolitej, która powinna być budowana na zdolnościach i przedsiębiorczości wolnych ludzi, a nie na grze znaczonymi kartami z przeszłości. Która powinna uczyć młodych ludzi sprawiedliwości i - owszem - prawa, równego dla wszystkich, która wreszcie powinna kierować się interesem ogółu swoich obywateli, a nie tylko tych wybranych, wcześniej już ustawionych. Perspektywa poniesienia odpowiedzialności za swoje czyny jest może dość pierwotnym i mało nowoczesnym, ale wciąż najpotężniejszym narzędziem do utrzymywania ludzi w granicach ogólnie rozumianej moralności, a przynajmniej prawa. Twórcy III RP, przyznając immunitet sobie i swoim kumplom, ten mechanizm świadomie przetrącili, czego skutki obserwujemy i obserwować będziemy zapewne jeszcze długo. Tym, co powoli zmienia pole debaty, co daje mi pewne nadzieje na nowy etap naszego sporu jest powolne, ale konsekwentne przenikanie do opinii publicznej smutnej prawdy o kulisach tej najlepszej z Rzeczypospolitych, w jakiej przyszło nam żyć. Czy to za sprawą przesłuchań komisji śledczej w sprawie Amber Gold, czy coraz to nowych rewelacji dotyczących warszawskiej reprywatyzacji, krok po kroku nawet do głów największych apologetów III RP musi przenikać myśl, że nie wszystko w naszym wolnym kraju zostało ustawione dla dobra publicznego. To już coś. Może nawet wstęp do odważniejszych myśli o tym, że... wypadałoby coś zmienić. I może dać sobie spokój ze słuchaniem tych, którzy chcą by za wszelką cenę zostało, jak dawniej. Najnowsze badania CBOS wskazują, że wciąż dwie piąte badanych, aż 41 procent uważa, że wprowadzenie stanu wojennego było słuszną decyzją, a tylko nieco ponad jedna trzecia (35 procent) jest przeciwnego zdania. To smutne dane. A jednak, dwadzieścia lat temu o słuszności działań Jaruzelskiego i WRON-spółki była przekonana ponad połowa Polaków (54 procent), a przeciwne zdanie miał mniej, niż jeden na trzech ankietowanych (30 procent). Ta zmiana - mimo upływu czasu od tamtych wydarzeń - jest jakimś powodem do optymizmu. Ci, którzy chcą, by w tym roku 13 grudnia lud wsi i miast demonstrował przeciwko rządom PiS i wypowiedział posłuszeństwo legalnie wybranej władzy powinni jednak pamiętać, że wszystko już było. Generał Jaruzelski już się tamtego 13 grudnia przeciwko prawu i sprawiedliwości opowiedział. A że uczynił to akurat wobec tych, którzy władzy nie byli posłuszni? Cóż, chodziło o jego władzę, której nikt tu legalnie nie wybierał. Demonstracje w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego nie szokowały mnie przed paru laty, nie szokują mnie też dziś, każdy odpowiada za siebie, swoje hasła i to, z kim przychodzi demonstrować. Pod tym względem obecnej opozycji nie zazdroszczę, bo z różnych przyczyn, także ze względu na ustawę dezubekizacyjną, może liczyć na liczne towarzystwo osób w mocno średnim wieku, które już kiedyś na ulice 13 grudnia wychodziły. Całkiem zresztą służbowo. Ci, których obrażało kiedyś stwierdzenie, że stoją tam, gdzie stało ZOMO, będą musieli sobie zadać pytanie, czy przypadkiem z własnej woli nie gromadzą się tam, gdzie ZOMO stoi do dziś.