Niezależnie od tego, czy najważniejszy jest dla nas ich religijny aspekt, czy rodzinny, a może sama tradycja, która się z nimi wiąże, te Święta mają swoją moc. Dlatego mam wrażenie, że nawet nie trzeba sobie na nie niczego nadzwyczajnego życzyć. Co najwyżej zdrowia i może jeszcze spokoju, by się nimi bez przeszkód nacieszyć. Nie chodzi mi o spokój zapomnienia, nie chodzi o uznanie, że to wszystko co nas do tej pory złościło, czy niepokoiło, przestało mieć znaczenie. Absolutnie nie. To wszystko przecież szybko wróci. Musi wrócić, bo jest zbyt ważne dla naszej teraźniejszości, dla naszej przyszłości. Przed nami też naprawdę ważny rok. Ale musimy mieć chwilę spokoju, by się wzmocnić, by sobie pomóc, by przekonać się, że nie warto upadać na duchu, by przypomnieć sobie, że mimo wielu kłótni i nieporozumień jesteśmy sobie bliscy, jesteśmy sobie potrzebni i wiele dla siebie znaczymy. Te Święta nie wymagają promocji, PR-u, nie trzeba ich popularyzować, każdy, kto mieszka nad Wisłą wie, co oznaczają i jak się je tu spędza. Te Święta nie obracają się przeciwko komukolwiek, nie terroryzują, nie wykluczają, zapraszają do stołu, zachęcają, by się spotkać, uściskać, obdarzyć dobrym słowem. Jeśli ktoś nie chce w nich uczestniczyć, ma do tego prawo, ale w imię tego swojego prawa nie powinien przynajmniej uprawiać czarnego PR-u i obrzydzać ich innym. Święta to taka beczka miodu, której nie zepsuje ani jedna, ani nawet wiele łyżek dziegciu. Ale szkoda tych wszystkich z nas, którzy dadzą się przekonać, że tradycyjne świętowanie jest niemodne, rodzice uciążliwi, teściowa nieznośna, że najlepiej być od rodziny jak najdalej. Bo to szczególny czas, kiedy i człowiekowi łatwiej mówić ludzkim głosem. Warto spróbować. Nie ma takich przeszkód, których dobra wola i życzliwość nie potrafi pokonać, a w święta Bożego Narodzenia pokłady i jednego i drugiego mamy jakby większe. Nie dajmy im się zmarnować.