Tym, co we współczesnej Polsce dzieli nas najbardziej, są media. Uformowanie się bardzo silnej grupy mediów "propagandowych", zajmujących się w sferze informacji tylko i wyłącznie podtrzymywaniem więdnącej popularności rządu, doprowadziło do dramatycznego upadku jakości publicznej debaty. Pojawienie się po prawej stronie mediów próbujących odwojować część sceny medialnej, owszem, wprowadza w obieg publiczny myśli dalekie od głównego nurtu, paradoksalnie jednak do zakopywania podziałów się nie przyczynia. Nie mam żadnych wątpliwości, że media "niepokorne" są dziś bliższe prawdy od tych, którym "nie jest wszystko jedno", ale obecnego podziału nie przezwyciężą. Polsce potrzebne są media środka, które będą w stanie nawiązać dialog między obiema - prorządowo i opozycyjnie - nastawionymi grupami obywateli i jeszcze sprawić, że choć część trzeciej grupy, której teraz jest wszystko jedno, zechce się do dyskusji przyłączyć. W normalnej sytuacji taką rolę powinny pełnić media publiczne, ale w Polsce nie pełnią i w obecnym układzie zapewne pełnić nie będą. Co z tym można zrobić? Nie wiem. Wiem tylko, że koniecznie coś zrobić trzeba. I to jak najszybciej. Czasy Frontu Jedności Narodu mamy już na szczęście za sobą, ale utrzymywanie dla politycznych celów, choćby dla utrzymania władzy, głębokiego podziału społeczeństwa, jest działaniem na szkodę nas wszystkich. W nowym świecie "dziwnej wojny" u granic, w obliczu nowych instrumentów władzy i manipulacji, w chwili, gdy trzeba walczyć o sprawiedliwe miejsce w Unii Europejskiej, poczucie narodowej wspólnoty jest szczególnie ważne. Nikt o nas nie zadba, jeśli sami nie będziemy w stanie zjednoczyć się wokół tego, co dla nas ważne, co określa nasze interesy. O tym, że bez mediów, które świadomie dystansują się od stron konfliktu, stawiają na różnorodność opinii i obiektywizm, bardzo trudno owo poczucie wspólnoty osiągnąć, przekonują najnowsze wyniki badań amerykańskich i izraelskich naukowców. W czasopiśmie "Human Communication Research" przekonują oni, że pod wpływem silnie upartyjnionych mediów, które przyjmują punkt widzenia tylko jednej strony politycznego sporu, społeczeństwo polaryzuje się jeszcze bardziej. Profesor R. Kelly Garrett z Ohio State University, pierwszy autor publikacji, podkreśla, że czerpanie informacji z dwóch źródeł prezentujących sprzeczne punkty widzenia nie zastąpi kontaktu z mediami, które starają się w neutralny sposób pokazywać opinie obu stron. Efekt jest tym silniejszy, że partyjne media często wręcz zachęcają do odwiedzania stron internetowych rywali, słuchania czy oglądania ich programów. Pokazują się nawzajem palcami i mówią: popatrz sam, co oni tam wypisują. Wszystko to nakręca nas jeszcze bardziej. Sprawia, że nie tylko negatywnie postrzegamy polityków tamtej strony, ale odwracamy się też od ich zwolenników i wyborców, uznajemy, że są głupi i niepatriotyczni. Przypominam, że to wnioski z badań prowadzonych osobno w USA i Izraelu. Mam wrażenie, że gdyby badacze przyjechali do Polski, mogliby zobaczyć to samo już dawno temu. Problem w tym, czy my sami jesteśmy w stanie coś z tym zrobić. Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że piłka przechodzi na stronę internetu i mediów społecznościowych. Owszem, ich znaczenie dla przekazywania informacji i kształtowania opinii jest dziś trudne do przecenienia. Odpowiedź na pytanie, czy przyczyniają się do poszerzania "centrum opinii", czy raczej "obszaru pyskówki", nie jest jednak oczywista. To oczywiście może pójść jeszcze w różnym kierunku, ale typowe dla zwykłego życia medialnego pomijanie jednych faktów i przekręcanie innych w świecie wirtualnych mediów też kwitnie w najlepsze. Znaleźliśmy się w kolejnym ważnym momencie historii, który może okazać się przełomem. Wyzwań nie brakuje. Świętowanie minionych lat nie ma chwilowo sensu, bo musimy przede wszystkim znaleźć sposób na to, jak najlepiej zadbać o naszą przyszłość. Nie czas na "tu i teraz". Potrzeba nam rzetelnego opisu rzeczywistości. Weźmy się do roboty. Grzegorz Jasiński, RMF FM