W taki sposób stopniowo, krok po kroku realizuje się w naszym kraju lewackie marzenie o ruszeniu z posad bryły świata i takiej przemianie obyczajowości, by nic już nie było jak dawniej. Z wielu powodów można uważać, że właśnie na polu walki o kształt rodziny to starcie postępu z tradycją się dokona. I dlatego tradycyjna rodzina znalazła się na cenzurowanym.Kiedy zapytać o to, dlaczego właściwie rodzina staje się takim negatywnym bohaterem współczesności, pełnym przemocy i gnębiących, zwłaszcza kobiety, stereotypów, nie usłyszymy jasnej odpowiedzi. Co najwyżej twierdzenia, że chodzi tylko o to, by nie dyskryminować innych, których model życia tradycyjną rodziną nie jest. Z kolei za głoszone przekonanie, że wszystko to za sprawą środowisk niechętnych podtrzymywanemu w rodzinie przywiązania do tradycji, szybko trafia się na listę zwolenników teorii spiskowych. Czasem tylko zza tej zasłony milczenia przeniknie promyk prawdy. I właśnie taki promyk prawdy udało mi się wypatrzeć. Wszystko za sprawą Thomasa Maciasa z University of Vermont i jego pracy, opublikowanej niedawno w czasopiśmie "Environment and Behavior". Wyniki jego badań pokazują, że kontakty z sąsiadami prowadzą do znacznie większej otwartości na działania zmierzające do ochrony klimatu, niż czas spędzany w otoczeniu rodziny i przyjaciół. A więc jednak, w takiej oto drobnej sprawie psychologia naukowo potwierdza, że rozluźnienie rodzinnych kontaktów sprzyja otwartości na rozmaite nowinki. Pal licho nawet ochronę środowiska, która mimo różnic zdań na temat sposobów reakcji na ocieplenie klimatu, wielkich kontrowersji nie budzi. W kolejce stoją przecież poważniejsze wyzwania postępu. Sam profesor Macias uznaje, że te różnice w otwartości na postęp są skutkiem przytłaczającego podobieństwa czynników kulturowych i socjoekonomicznych, które na nas w rodzinie i gronie przyjaciół oddziałują. "To podobieństwo przynosi pewne emocjonalne korzyści, ale ogranicza docieranie do nas istotnych nowych idei" - konkluduje. Trudno nie zgodzić się z diagnozą, to właściwie oczywista oczywistość. O ile jednak niektórzy się tym martwią, inni - w tym i ja - widzą w tym niezbędny element stabilności, który pomaga nam nie wpadać w rozmaite szaleństwa. Doświadczenia ostatnich idei zmieniających porządek świata nie są zachęcające, silna instytucja rodziny pomaga to kontrolować. I nie chodzi tu tylko o sprawy wielkie, ale i zwykłe, codzienne, choćby te "uciążliwe" pytania babci, czy mamy o to, kiedy ślub, kiedy dziecko. To co rzekomo tak nas więzi i ogranicza, a co w istocie pomaga nam tworzyć wspólnotę rodzin, najlepszy znany ludzkości model społeczeństwa. Przekonanie, że inne pomysły na życie powinny być tolerowane i szanowane, ale nie afirmowane i propagowane za wszelką cenę, że to rodzina zasługuje na szczególne wsparcie, nie jest wyrazem wstecznictwa, ale rozsądku. Żyjemy w czasach, kiedy człowiek może wybierać swoją indywidualną drogę, ale powinien mieć w sobie na tyle szacunku dla innych, by na siłę nie rozmontowywać im życia, które chcą prowadzić na tradycyjny i czasem owszem, stereotypowy sposób. Dlaczego tak? A choćby dlatego, że ten sposób chronił przed samotnością i niedostatkiem możliwie największy procent z nas. Także tych, którzy mieli mniej szczęścia, czy talentu. Kto zagwarantuje nam, że żyjący po nowemu wyznawcy kariery i samorealizacji, będą mieli tyle samo szczęścia co dziś za lat 10, czy 30. Kto wie, co i dla kogo na sam koniec okaże się lepsze? Tak zwana walka o prawa mniejszości odbywa się coraz częściej kosztem podmywania fundamentów, na których opiera się większość. Obecnym "inżynierom dusz" właśnie o to chodzi, ewentualne przyszłe rozczarowania, nasze, czy naszych dzieci, ich nie obchodzą. Ale nas samych powinny... Grzegorz Jasiński - RMF FM