Fakt, że protest nauczycieli, tu i teraz, ma charakter polityczny, jest oczywisty. Tak, jak zresztą wiele poprzednich i zapewne kolejnych protestów w warunkach silnej polaryzacji politycznej, kiedy strony konfliktu czują silną potrzebę tożsamościowego zagospodarowania konfliktu. Tym razem jednak widać to szczególnie wyraźnie choćby po tym, jak bardzo sympatyzujące z opozycją media starają się go nakręcić, dopilnować, by się jak najbardziej się rozpalił. Problem w tym, że strajk nauczycieli w czasie egzaminów to nie jest zwykły protest, na zwykłych warunkach, a obserwatorzy, starający się zachować odrobinę dystansu, nie mogą sobie z tego nie zdawać sprawy. To właśnie ten moment, kiedy obowiązkiem choćby mediów jest wyważenie interesów wszystkich stron i działanie na rzecz dobra wspólnego, bez względu na oficjalne linie redakcyjne i osobiste sympatie. A tym wspólnym dobrem jest niezakłócony przebieg egzaminów. Kropka. Tym dobrem wspólnym jest też oczywiście stan całej polskiej oświaty. Zadaniem tychże samych mediów jest więc dopilnowanie, by po tym, jak egzaminy się już odbędą, obecny protest doprowadził do faktycznej, nieudawanej przez żadną ze stron debaty o tym, jak polską edukację naprawiać. Ze zmianami i po stronie wydatków budżetu, i po stronie jakości pracy pedagogów. Nie należę do tych, którzy wymachiwaliby argumentem 18-godzinnego pensum i długich wakacji, doskonale wiem, że nauczyciele mają poza godzinami przed tablicą bardzo wiele innej pracy. Jeśli jednak praktycznie w całej Europie owo pensum jest wyższe, może trzeba racjonalnie ocenić, co w organizacji pracy w naszych szkołach jest nie tak. I może podjąć w związku z tym jakieś konkretne działania, także dotyczące Karty Nauczyciela. Nie chcę powtarzać tego, co na ten temat pisałem dwa tygodnie temu, absolutnie uważam, że sprawa prestiżu zawodu nauczyciela jest kwestią o narodowym znaczeniu, wola reformy musi być jednak po obu stronach. Nauczyciele mają prawo do lepszych zarobków, uczniowie mają prawo do lepszej edukacji. Niezależnie od - często bardzo partyjnej - oceny dotychczasowych programów 500+ i 300+, trudno nie zauważyć, że i oświata na nich korzysta. Nauczyciele sami mają prawo do tych świadczeń, to oni pierwsi obserwują skutki procesu wychodzenia ich uczniów z biedy, to oni także mają więcej okazji do udzielania tym uczniom korepetycji. To nie rozwiązuje problemu niskich wynagrodzeń, ale sprawia, że wokół oświaty pieniędzy jest więcej. Liczę na to, że podobnie jak groźby zablokowania promocji uczniów, czy klasyfikacji maturzystów, nie spełnią się też pomruki związkowców na temat możliwości zaskarżenia egzaminów ze względu na fakt, że w komisjach są osoby niebędące nauczycielami. Sugestie Rzecznika Praw Obywatelskich w tej sprawie mogą paść na podatny grunt wśród co bardziej opozycyjnie nastawionych rodziców, ale liczę na to, że zdrowy rozsądek zwycięży. Pilnowanie uczniów podczas egzaminu to zadanie, które osoby z uprawnieniami pedagogicznymi spokojnie mogą wypełnić. Szczególnie w sytuacji nadzwyczajnej, jak w tym roku. Ciąganie się w tej sprawie po sądach byłoby dowodem chęci eskalacji kryzysu za wszelką cenę. Cały ten kryzys wydaje mi się rodzajem przedwyborczych korepetycji z wiedzy o społeczeństwie. Korepetycji dla nas wszystkich, a szczególnie tych, którzy nie chcą zapisać się do żadnego z politycznych plemion i wciąż szukają możliwości wyboru na podstawie racjonalnych argumentów. Zarówno rządzący, jak i opozycja zajmują się głównie mobilizowaniem swoich wyborców, mityczny środek leży trochę odłogiem. Opozycja spod znaku Platformy Obywatelskiej z przyległościami pokazała przez minione trzy lata, że nie jest ani odrobinę lepsza, niż była wtedy, gdy rządziła. Zjednoczona Prawica okazuje się nie aż tak dobra, jak wielu z jej wyborców środka liczyło. Decyzje o tym, na kogo zagłosować centrum musi podjąć na własną odpowiedzialność. W oparciu o własną wiedzę i doświadczenie. Sprawa protestu nauczycieli, jego genezy i przebiegu, wreszcie sposobu, w jaki rząd ten kryzys rozwiązuje, będzie istotnym argumentem i w majowych, i w październikowych wyborach. Tym bardziej, że zarabiających wciąż zbyt mało grup zawodowych budżetówki jest przecież więcej. W naszej rzeczywistości wszystko jest polityczne. Warto uważnie patrzeć i wyciągać wnioski. Przecież po odejściu od urny - jak kiedyś od kasy - "reklamacji nie uwzględnia się"...