Dziś nieco bardziej osobiście, choć nie do końca. I nie do końca o sporcie. Przyznaję, jestem zagorzałym kibicem Capitals od blisko 20 lat, odkąd jako korespondent RMF FM w stolicy USA pilnie uczęszczałem na ich mecze i - wraz z małymi jeszcze synami - obserwowałem początkowe lata frustracji, która trwa do dziś i - miejmy nadzieję - właśnie może się skończyć. Po występie w finałach Pucharu Stanleya w 1998 roku i dotkliwej porażce ze znakomitymi w owym czasie Detroit Red Wings, Capitals zawsze potem wydawali się swoim kibicom zdolni do walki o najwyższe cele. Pod wodzą hokejowego geniusza, Rosjanina Aleksandra Owieczkina, wygrywali nawet trzykrotnie zmagania sezonu zasadniczego, ale w play-offach regularnie zawodzili. Teraz wreszcie to może się zmienić. W piątkową noc, albo najpóźniej w przyszłym tygodniu. Poza genialnym Owieczkinem, znakomitych Rosjan w składzie Capitals jest jeszcze dwóch - rewelacyjny w tej rundzie napastnik Jewgienij Kuzniecow i obrońca Dmitrij Orłow. To przez nich (i przez ich kolegów różnych już narodowości) nie sypiam po nocach. I moi dorośli już synowie także. Przyznam, że nie przeszkadza mi w tym nawet fakt, że zwłaszcza Owieczkin jest w swoich deklaracjach nieskończenie i żenująco proputinowski. Inaczej, niż w czasach PRL-u, kiedy Rosjanom, a ogólniej Ludziom Radzieckim, po prostu mentalnie nie byliśmy w stanie kibicować, teraz potrafimy oddzielić sport od polityki. Tym bardziej, że wielu przedstawicieli ówczesnych radzieckich narodów teraz znamy jako choćby Litwinów, Gruzinów, czy Ukraińców, a więc sojuszników. Po drugiej stronie pozostali więc właściwie tylko Rosjanie. Ale czasy się zmieniły i choćby w przypadku Marii Szarapowej też jakoś bardziej przeszkadzają mi teraz jej krzyki na korcie, niż uściski z reżimem. I może dobrze. To w końcu tylko sport. Waszyngton od lat przeżywa sportowe frustracje nie tylko za sprawą Capitals, od blisko 30 lat żadna, powtarzam żadna drużyna z tego miasta nie otarła się o najwyższe trofea w czterech kluczowych sportach tego kraju. Rozczarowują więc jeszcze Washington Redskins w lidze futbolu amerykańskiego, Washington Wizards (tak, tak z Marcinem Gortatem) w koszykówce i Washington Nationals w baseballu. Ten sezon Capitals może być przełomem. I niechże by był. Pomijając nawet własne sympatie, czyż nie wypada życzyć mieszkańcom stolicy najważniejszego sojusznika nieco zdrowej sportowej radości? Oczywiście, że wypada. I to mimo - bardzo delikatnie mówiąc - kontrowersyjnych wypowiedzi niektórych dyplomatycznych, czy niedyplomatycznych tego sojusznika przedstawicieli. Owa sportowa radość może być dla mieszkańców Waszyngtonu ulgą od presji codziennego politycznego życia, która okazuje się dla Amerykanów coraz trudniejsza do wytrzymania. Serio. The Pew Research Center opublikował właśnie wyniki najnowszego sondażu, z którego wynika, że obywatele USA czują się coraz bardziej przytłoczeni lawiną informacji, znacząco bardziej, niż w okresie gorącej kampanii 2016 roku. Zmęczenie newsami wskazuje aż 68 proc. z ponad 5035 ankietowanych, w 2016 roku taką odpowiedź wskazywało 59 proc. Efekt jest silniejszy u zwolenników republikanów, zmęczenie wskazuje aż 77 proc. z nich, wśród demokratów zalew informacji przeszkadza 61 proc. To znużenie nawałem informacji wcale mnie nie dziwi, nie dziwi mnie też fakt, że znacznie silniej obserwują je u siebie republikanie, których administracja jest teraz u władzy i którzy nieustannie słyszą, jaka jest beznadziejna. Myślę, że w Polsce jest podobnie, taki sondaż wskazałby na większe zmęczenie zwolenników PiS. Już kiedyś pisałem, że za rządów prezydenta Donalda Trumpa tam i PiS tu, podobieństwo między debatą publiczną tam i tu, przy zachowaniu wszystkich proporcji, wydaje mi się uderzające. Może nawet bardziej, niż podobieństwo obserwowane wcześniej, za rządów Baracka Obamy tam i Donalda Tuska tu. O ile w czasach rządów demokratów tam i PO-PSL tu, w mediach liberalnych dominował przekaz propagandy sukcesu, teraz w znaczącej części tych mediów dominuje propaganda klęski. Jest ona konsekwentna, uporczywa i w USA może nawet jeszcze bardziej drażniąca, niż u nas. Tam bowiem wciąż aż 75 proc. respondentów wskazuje, że media "dobrze" lub "bardzo dobrze" informują o tym, co ważne. U nas już takich złudzeń nie ma, większość jedne media akceptuje, inne odrzuca. Ta medialna zawierucha coraz bardziej się napędza i szczerze mówiąc, nie widzę nadziei, że osłabnie. Naiwnie można by oczekiwać, że zmiana władzy tam i tu, wściekłość liberalnych mediów uspokoi. Doświadczenie pokazuje jednak, że nic z tego. Tak, jak w USA w 2009 roku po odejściu Georga W. Busha, jak i w jeszcze większym stopniu w Polsce w 2007 roku po oddaniu władzy przez PiS, temperatura sporu jeszcze bardziej wzrosła. Rządy Baracka Obamy tam i Donalda Tuska tu upłynęły w takiej właśnie atmosferze. Tak, tak, pamiętam, że i tam i tu są teraz media, które władzy sprzyjają. Ale one nie dominują. Tam nie dominują nawet znacznie bardziej... Sport może dać i nam lekki oddech od tej łomotaniny, mamy przed sobą Piłkarskie Mistrzostwa Świata w Rosji, spróbujmy je do tego wykorzystać. Oby nasi grali tam jak najbardziej udanie i - w praktyce - jak najdłużej, odrobina ponadpartyjnej radości bardzo by nam się na skołatane nerwy przydała. Jeśli Zimowe Igrzyska Olimpijskie w putinowskiej Rosji mogły okazać się najlepszymi w naszej historii, czemuż na Piłkarskich Mistrzostwach Świata w jeszcze bardziej putinowskiej Rosji nie mogłoby być tak samo... No właśnie...