Polski rząd i odpowiednie służby (zapewne są takie, czyż nie?) powinny przeanalizować tę akcję i właściwie na nią zareagować, być może własną akcją informacyjną. Fundacje, które biorą za to pieniądze, powinny wdrożyć odpowiednią kampanię tłumaczenia, co jest w nim bezczelne i absurdalne. Z pewnością można liczyć na reakcję internautów, ja osobiście namawiałbym jednak do rozsądku i umiarkowania. W internecie i na portalach społecznościowych nigdy nie powinno być miejsca na hejt, ale są chwile szczególne, kiedy hejt jest podwójnie niedopuszczalny. I to jest właśnie taka chwila. Jeśli jesteśmy przekonani, że mamy rację, że jesteśmy brutalnie oczerniani, reagujmy prawdą. Tylko tyle i aż tyle. Owszem, też nie mam złudzeń, że prawda obroni się sama, trzeba jej trochę pomóc, ale tylko prawda jest ciekawa, warto dać światu szansę, by ją poznał. Wewnętrzna młócka na temat tego, kto zawinił i czy premier powinien powiedzieć to, co powiedział, tak naprawdę nie ma już znaczenia. Osobiście jestem przekonany, że oba kryzysy nie zostały wywołane przez nas, nowelizacja ustawy o IPN i wypowiedź premiera w Monachium były tylko pretekstem do całej zawieruchy. Nie uspokoimy jej milcząc, tym bardziej kajając się, musimy rozsądnie, rozważnie, ale głośno i konsekwentnie mówić prawdę. Staliśmy się obiektem wyraźnego ataku i musimy reagować. Najwyższy czas wznawiać w Polsce i wydawać za granicą książki, wspomnienia świadków tamtych czasów, także żydowskich, najwyższy czas je też czytać. Jeśli słyszymy, że do Polski ma w tym roku przyjechać rekordowe 40 tysięcy nastolatków z Izraela, spróbujmy dać im szansę zobaczenia czegoś więcej niż Auschwitz, przekonania się jacy naprawdę jesteśmy. Rząd nie powinien nie podjąć w rozmowach ze stroną izraelską takiej próby. Oczywiście, łatwiej byłoby nam formułować własne stanowisko, gdybyśmy tak naprawdę, każdy z osobna, dokładnie znali fakty, zarówno chwalebne, jak i wstydliwe. Byli w stanie świadomie, nie tylko emocjonalnie, wyważyć proporcje. W PRL-u z oczywistych względów nie można było się wszystkiego dowiedzieć. Niestety, III RP wiele nie poprawiła, poza sączoną nam do głów pedagogiką wstydu nie widać było starań o prawdziwą edukację, a uporczywego minimalizowania nauczania historii XX wieku w naszych szkołach nie sposób niczym wytłumaczyć. Najwyższy czas to zmienić, także w dziedzinie polsko-żydowskich stosunków, całkowicie zdominowanej dotąd przez jedno, instrumentalnie je traktujące, środowisko. Jeśli obecne przykre wydarzenia mogą się do czegoś przydać, to między innymi do edukowania siebie samych. A potem tych na świecie, którzy będą gotowi nas słuchać. Wrzutka pod tytułem "Polski Holocaust" może być podejmowana tylko wobec obywateli kraju, którzy nie są siebie pewni, którzy łatwo dadzą się podzielić, mamy przed sobą trud porządnej edukacji, która pozwoli nam wszystkim przekonać się, na czym stoimy. I nie chodzi mi o żadną, taką, czy inną propagandę, chodzi mi o znajomość podstawowych faktów. Owszem, także niemiłych. Ale nie wyłącznie. Nie po to Polacy walczyli w tamtej wojnie od pierwszego po ostatni dzień, zawsze po właściwej stronie, od Narwiku po Tobruk, od wybrzeży Anglii po Okę, by świat mógł o tym nie wiedzieć. A ówcześni alianci udawali, że "nie pamiętają". Przechodzimy właśnie poważną lekcję realizmu, co do natury emocji jakie Polska budzi w samym Izraelu, a także w społecznościach żydowskich w innych krajach. Być może i z tej lekcji warto skorzystać. I nauczyć się, jak dbać o swój narodowy interes. Szewach Weiss wiele dobrych słów o Polsce i Polakach powiedział, kiedy jednak doszło do kryzysu, jednoznacznie opowiedział się po stronie Izraela. Nie rozumiem głosów rozczarowania, czy nawet zarzutów pod jego adresem. Jest byłym ambasadorem Izraela, ma obowiązki izraelskie, jego obecna postawa jest zrozumiała, co więcej, dodaje jego dobrym słowom o Polsce wiarygodności. Może jego postawa byłaby dobrym wzorem dla byłych polskich dyplomatów, którzy mają obowiązki polskie, tyle że wyraźnie nie dość jasno sobie to uświadamiają. Potrzeba nam rozwagi, umiarkowania, stanowczości i... cierpliwości, bo zaniedbania PRL-u, a potem blisko 30 lat braku polityki historycznej w III RP, odkręcać trzeba będzie długo. Najważniejsze jednak, byśmy w swej większości zgodzili się, że to konieczne, że stanowi to polską rację stanu. Musimy zerwać ze schizofreniczną naturą naszych rozmów o sobie, pora wreszcie dorosnąć. To samo środowisko, które obszernie cytuje każdą krytyczną opinię zagranicznej prasy na nasz temat, często zresztą inspirowaną, albo wręcz napisaną przez związanych z nim polskich dziennikarzy, zarzuca prawicy budowanie obrazu oblężonej twierdzy. Te same liberalne środowiska chętnie rozliczające naszych ojców i dziadków z rzekomego braku bohaterstwa w obliczu śmiertelnego zagrożenia, twierdzą teraz, że od współczesnej kobiety nie wolno wymagać "heroizmu" polegającego na urodzeniu dziecka. To z ich strony na przemian słyszymy, jak to jesteśmy zakompleksieni, albo pełni narodowej megalomanii. Jednego i drugiego nie da się pogodzić, pora rozmawiać więc na serio. Kiedy żył jeszcze Jan Paweł II nie docenialiśmy jego roli, jako ambasadora Polski na całym świecie. A był tym ambasadorem nawet jeśli o Polsce nic nie mówił. Czy zrobiliśmy coś, by jego dziedzictwo, także z jego polskim, wojennym doświadczeniem, pozostało żywe, choćby wśród tych, którzy nadal chcą go pamiętać. Czy wykorzystaliśmy pozytywną energię, którą wielu młodych ludzi z bliskich i najdalszych krajów wywiozło stąd po Światowych Dniach Młodzieży? Musimy stanowczo walczyć z przejawami antypolonizmu, ale musimy wchodzić w dialog nie tylko z tymi, którzy są do nas uprzedzeni albo nas nienawidzą, ale też z tymi, zwłaszcza młodymi ludźmi, którzy mogą chcieć nas bez uprzedzeń poznać, zrozumieć i polubić. Dajmy im szansę odkrycia naszej historii. Postawiono nas pod ścianą, nie mamy się gdzie cofnąć, ale mamy atuty, nie musimy kłamać...