Prawo i Sprawiedliwość może i nie spełniło wszelkich życzeń opozycji, nie miało zresztą takiego zamiaru, ale z pewnością dało okupującym Sejm posłom PO i .Nowoczesnej okazję, by z całej, kłopotliwej dla wszystkich stron sprawy wyjść z godnością. Uważam, że warto by posłowie PO i .Nowoczesnej poważnie tę okazję rozważyli i w ten sposób dali okazję sobie, nam dziennikarzom i przede wszystkim obywatelom, by Święta spędzić spokojnie. Niezależnie od tego jakie nadzieje i emocje kryły się za rozpoczętym w miniony piątek protestem - osobiście uważam, że... jakby to delikatnie powiedzieć... nie przesadnie szczytne - widać już wyraźnie, że ognia społecznego oburzenia nie udało się rozpalić. Przedłużanie tych protestów na siłę, już tego nie zmieni. Nawet jeśli ktoś liczył na to, że doprowadzi do obalenia rządu, tym razem się przeliczył i musi się z tym pogodzić. Z drugiej strony uważam, że rządzący powinni pójść po rozum do głowy i przypomnieć sobie to, co przecież tak dobrze wiedzą, każdy ich błąd, mniejszy lub większy, będzie rozdmuchiwany do niewyobrażalnych rozmiarów. Dobrze więc czasem chwilę dłużej pomyśleć, posłuchać dobrych rad, a czasem nawet i złośliwych podpowiedzi, by w końcu dać sobie spokój. Przynajmniej w sprawach, o które naprawdę nie warto kruszyć kopii. Awantura o to, który poseł co powiedział, kogo szarpnął i przewrócił wyraźnie pokazuje, że najlepiej jak dziennikarze mogą rejestrować w Sejmie wszystko, a relacja z nagłego ułożenia się na ulicy i cudownego powstania demonstranta dała dowód, że im więcej osób filmuje, tym lepiej. O tym opinia publiczna już wie i nie da się jej przekonać, że jest inaczej. Mam nadzieję, że zapowiedziane przez marszałka Senatu na początek stycznia nowe propozycje regulacji praw dziennikarzy w parlamencie wezmą to pod uwagę. Oczywiście nie mam żadnych wątpliwości, że istotą protestu nie była sprawa "wolności mediów", której "obrońcy" przed Sejmem wobec dziennikarzy TVP dali dobitny wyraz temu, jak wybiórczo ową wolność postrzegają. To jednak nie zmienia faktu, że dodawanie przez PiS do listy otwartych frontów tego z dziennikarzami nie miało sensu. A przynajmniej nie miało sensu w tej konkretnej sprawie. Wszystko to odbywa się oczywiście w określonym otoczeniu zagranicznym i tu znów zachodnia prasa, bez której niektórzy z nas nie mogą rozpocząć dnia, nie wykorzystała szansy, by siedzieć cicho. Kolejne przykłady nie tylko nieobiektywnych i uproszczonych, ale wręcz niefachowych tekstów na nasz temat kolejny raz potwierdzają, że nie ma co na serio brać ich pod uwagę. Jeśli na ich podstawie ktoś chce się dowiedzieć, co się u nas dzieje, to niczego się nie dowie. Z kolei pomysł, by w chwili podwyższonego napięcia politycznego w Polsce i nieskończenie poważniejszych wyzwań zarówno za arenie wewnętrznej Unii Europejskiej, jak i u jej granic zawracać Warszawie głowę kolejnymi rekomendacjami w sprawie przestrzegania prawa mógł się urodzić tylko w umysłach oderwanych od rzeczywistości eurokratów. I proszę o plus za to, że piszę tylko delikatnie o "oderwaniu od rzeczywistości". Zadaniem kierownictwa Unii jest zapewnienie bezpieczeństwa i zabezpieczenie interesów całej wspólnoty, a nie tylko własnego klubu liberałów. Bruksela powinna zdać sobie z tego sprawę zanim będzie za późno. Panowie Schulz, Juncker, Timmermans, czy Verhofstadt przeminą, a zjednoczona Europa powinna trwać i dobrze prosperować. Dobrze, by jej wcześniej nie wykoleili. Tych reakcji zagranicznych mediów, czy Brukseli oczywiście nie bagatelizuję, bo potwierdza to, o czym prawa strona naszego sporu mówi od dawna, pozycja Polski za poprzednich rządów nie była wcale mocna. Byliśmy poklepywani po plecach, gdy nikomu nie przeszkadzaliśmy, nie jesteśmy jednak dość silni, by respektowali nasze interesy i traktowali nas z szacunkiem, gdy zaczynamy się upominać o swoje. Warto przynajmniej starać się to zmienić. Jeśli uda nam się nauczyć Europę, by zwracała uwagę na nasze zdanie, przyda się to nie tylko temu rządowi, ale i każdemu następnemu. O tym, że będzie opór, że może być chwilami nieprzyjemnie, wiadomo było z góry, ale może z czasem damy radę. Nie wolno nam się o to nie starać. Interesy mają narodowość. Co to ma wspólnego ze świątecznym uspokojeniem emocji? Bardzo dużo. Jesteśmy dużym narodem i musimy nauczyć się dbać o nasze interesy w oderwaniu od wzajemnych animozji. Dlatego warto wykorzystać każdą szansę, szczególnie świąteczną, by ze sobą normalnie porozmawiać. Ludzie bezpośrednio zaangażowani w konflikt polityczny w Polsce, którzy mają w nim konkretny polityczny i finansowy interes, to jednak margines, wpływowy, głośny, ale margines, większość z nas nie ma przecież powodów, by być na co dzień rzecznikami rządu lub opozycji. Dajmy sobie chwilę na głębszy oddech, umówmy się na kolejny etap sporu po Nowym Roku. A w tym czasie spróbujmy się zastanowić, czy mamy jeszcze zdolność wczuwania się w emocje i argumenty drugiej strony, czy potrafimy wyrwać się z zaklętego kręgu niechęci do "tamtych", czy umiemy choć na chwilę poukładać sobie argumenty i za, i przeciw. Zadajmy sobie pytanie, na ile nasze polityczne poglądy są projekcją naszych konkretnych interesów, na ile obrazem naszych emocji, frustracji, nadziei. Zadajmy sobie też pytanie, czy "druga strona" na pewno prawa to takich samych emocji nie ma. A jeśli ma, to może zamiast obrzucać się obelgami możemy nawzajem te swoje emocje uznać i pójść naprzód. Może jeśli teraz uda nam się zgodnie przyznać, że takie sceny, jak pod Wawelem, nigdy nie miały prawa się wydarzyć, a marszałek Sejmu mógł dołożyć więcej starań, by głosowanie w Sali Kolumnowej nie budziło żadnych kontrowersji, to będzie jakiś punkt wyjścia. Czego i sobie życzę. Wesołych, zdrowych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia.