Jeśli czegoś możemy się z obecnej, nadzwyczajnej sytuacji nauczyć, to tego, że warto mieć zapasy na czarną godzinę. Warto działać tak, by do minimum ograniczyć ryzyko, że czegoś, czego może nam braknąć, a jest nam niezbędne, nagle nam braknie. Warto tak budować łańcuchy zaopatrzenia, by być w stanie niezbędne artykuły zdobyć jak najbliżej, najlepiej u siebie. Warto myśleć o tym, co będzie, jeśli wydarzy się... niewyobrażalne. Od ilu już lat zadawaliśmy sobie pytanie, czy aby przeniesienie niemal całej światowej produkcji do jednego, nieprzesadnie wolnego i nieprzesadnie przywiązanego do demokracji kraju, jest najlepszą ideą? No, ale było taniej, było prościej, interes się kręcił, najbogatsi zarabiali coraz więcej i więcej, większość zachodniego świata mogła coraz więcej i więcej konsumować, wydawało się, że tak będzie zawsze. Zadawaliśmy sobie pytania, ale nie udzielaliśmy na nie odpowiedzi. Liczyła się optymalizacja. Zatrzymaliśmy się nagle tak bardzo, jak nigdy nie zatrzymalibyśmy się choćby dla dobra środowiska. Przekonaliśmy się, że z obawy o zdrowie i bezpieczeństwo potrafimy z różnych, "niezbędnych" rzeczy, czy przyjemności zrezygnować. Nie ze wszystkich oczywiście i nie na długo, potrzeba wyjścia do lasu jest przecież najpotężniejszym instynktem każdego szanującego się mieszczucha, ale jednak. Niektórzy z nas musieli się nauczyć gotować, niektórzy strzyc, niektórzy czytać książki, wielu z nas musi się na powrót nauczyć żyć z bliskimi, niektórzy akurat teraz daleko od nich. Mam wrażenie, że nam, pamiętającym jeszcze czasy stanu wojennego, wiele z tych ograniczeń szczególnej krzywdy nie robi, ale młodsze pokolenie, podobnie jak cały niemal zachodni świat, żyje w stanie lekkiego szoku. Sądząc po temperaturze sporów politycznych, nie czujemy się jeszcze, tu w Europie, czy za oceanem, przesadnie przerażeni. Owszem, wiemy, co jest bardziej rozsądne, co mniej, zdajemy sobie sprawę z potrzeby "wypłaszczania krzywej", ale nie jesteśmy jeszcze w stanie paniki. Mamy dostęp do sklepów, mamy prąd, mamy gazety, media elektroniczne, mamy przede wszystkim internet. Tego, co jest nam niemal tak potrzebne do życia, jak woda i powietrze, nikt nam na razie nie odbiera. A powietrze? No cóż, musimy mu poświęcać teraz nieco więcej uwagi. Chcielibyśmy mieć je wokół siebie, tylko dla siebie. Zaczęliśmy już jakiś czas temu nosić maseczki antysmogowe, dla zdrowia, dla kaprysu, dla politycznej czy ekologicznej deklaracji, teraz maseczki nosić musimy. Nie, nie jesteśmy pewni, czy to działa, czy nie, jeszcze parę tygodni temu ich chcieliśmy, teraz niekoniecznie, ale jakoś tak zamaskowani jakiś czas przetrwamy. Zawsze zdążymy się o nie jeszcze pokłócić. Co do naszych relacji ze środowiskiem, parę spraw możemy sobie wyraźniej uświadomić. Jeśli nie pracujemy i nie podróżujemy, to powietrze staje się czystsze, a kanały w Wenecji zaczynają przypominać (miejscami) jeziora w Szwajcarii. Owszem, nasz wpływ na naturę jest dostrzegalny i bywa (najczęściej) uciążliwy. Dla natury i dla nas samych. Czy jednak możemy nie pracować i nie podróżować. Pierwsze jest oczywiste, drugie już niekoniecznie. Turystyka się upowszechniła, przekonaliśmy się osobiście, że podróże kształcą, czy moglibyśmy z tego zrezygnować? Czy powinniśmy? Spełnianie marzeń i przyjemności przez jednych, daje pracę i dochody innym. A może powinniśmy mniej konsumować? Kupować mniej ubrań, mniej kaw, rzadziej wymieniać elektronikę? Zapewne tak, ale to też przecież daje innym pracę... Musimy się też przeprosić z plastikiem. Wyobraźmy sobie ochronę przed wirusem bez plastiku. Tak, spróbujmy zrobić te wszystkie kombinezony, maseczki, przyłbice z papieru i bambusa. Być może tego plastiku będziemy potrzebować tak dużo jeszcze całkiem długo. Zainwestujmy w badania naukowe, które pozwolą produkować go czyściej i utylizować łatwiej. Wymyślmy lepsze sposoby recyklingu. Siedzimy w domu, możemy o tym pomyśleć. Bez plastikowej rurki do napojów przeżyjemy, bez kombinezonu chroniącego lekarza, pielęgniarkę, ratownika, czy diagnostę, już niekoniecznie. Psycholodzy i ekonomiści z Ohio State University potwierdzili ostatnio doświadczalnie, że człowiek może dokładnie wiedzieć, jaka decyzja będzie słuszna, na jakiej najlepiej wyjdzie, a i tak... zrobi po swojemu. Ufamy intuicji, postępujemy zgodnie z przyzwyczajeniem, albo robimy coś tak, jak ostatnio. Niekoniecznie tak, jak rozsądek nakazuje. Wiedza o tym, co dobre i słuszne nie jest dla nas za trudna, czy niedostępna, po prostu z niej nie korzystamy. Nowa epidemia przypomina nam trochę o tym, co najważniejsze, o tym, o czym przecież wiedzieliśmy już dawno temu. Skorzystamy z tej nauczki?