Nikt z nas teraz tak naprawdę nie może ocenić, czy osobliwa konferencja prasowa Władimira Putina była wyrazem jego siły, czy słabości. To pokaże dopiero reakcja świata na to, co od przywódcy Rosji usłyszał. I mam tu na myśli rzeczywistą reakcję, a nie takie czy inne oświadczenia, które w najbliższych dniach zostaną wygłoszone. Przyszłość stosunków Rosji ze światem zachodnim zależy teraz od tego, czy po naszej stronie pojawi się rzeczywista wola zmiany dotychczasowego podejścia. Rosja przez ostatnie lata oferowała każdemu, kto chciał z nią współpracować, całą paletę pretekstów. Dla pięknoduchów była to wizja imperium, które owszem, nie jest demokratyczne, ale pod wpływem coraz silniejszych więzi z Zachodem zacznie w końcu myśleć i działać w coraz bardziej cywilizowany sposób. Dla zimnych pragmatyków zaś była to możliwość ubicia doskonałych interesów. Każdy, kto naprawdę chciał, mógł w rozmaitych formach zbliżenia z Rosją widzieć swoje szanse. I w dowolny sposób przed samym sobą to usprawiedliwiać. Jeśli nie chciał, dostawał łatkę rusofoba. Przyszła siła lub słabość Rosji będzie zależała od tego, czy większość zdecyduje się grać w tę grę dalej. Naukowy tygodnik "New Scientist", nieskory do czysto politycznych deklaracji, pisze na swej stronie internetowej, że "agresja Rosji jest w obecnym, silnie powiązanym świecie, nie do zatrzymania". I choć nie zgadzam się z tą tezą, to przecież wiem, że dotyka ona istoty sprawy. Powiązania owe - jak już wyraźnie widać - nie zbliżają Rosji do świata naszych wartości, znacząco natomiast utrudniają reakcję, gdy Moskwa demonstracyjnie je gwałci. W rozumieniu tych wartości Zachód owszem mocno się ostatnio zagubił, na szczęście jednak, jeszcze nie do końca. W tym sensie widzę obecny kryzys jako faktycznie ostatnie ostrzeżenie. Jeśli Europa i Stany Zjednoczone chcą zachować zdolność do obrony swoich interesów, muszą zdecydować się na stopniowe, ale stanowcze i konsekwentne odchodzenie od jakichkolwiek form zależności od Rosji. To nie może nastąpić z dnia na dzień, ale odpowiednia wola polityczna może sprawić, że w perspektywie 5-ciu, 10-tu lat Moskwa nie będzie w stanie liczyć na to, że to my będziemy mieli więcej do stracenia. Paradoksalnie, sytuacja stanie się znacznie bardziej klarowna, gdy jedynym straszakiem pozostanie broń nuklearna. Budowa alternatywnych dróg zaopatrzenia w surowce energetyczne, blokada transferu nowoczesnych technologii, stopniowe ograniczenie form współpracy, na której samej Moskwie najbardziej zależy, może być w praktyce najsilniejszą obecnie bronią Zachodu. Owszem, jest to broń z opóźnionym zapłonem, ale perspektywa jej użycia może zrobić na Kremlu wrażenie już dziś. I może też pomóc Ukrainie. Problem w tym, czy Europa i Ameryka zdecydują się w tej sprawie być mądre przed ostateczną szkodą. Bo jeśli nie, już za chwilę może będzie trzeba mówić o kryzysie wokół rosyjskiej mniejszości w państwach bałtyckich. A jak słusznie przewidywał prezydent Lech Kaczyński, następni w kolejności możemy być my. Zachód może się przy okazji od Rosji wiele nauczyć. Minister obrony Federacji Rosyjskiej Siergiej Szojgu oświadczył dziś, że nieoznakowani ludzie w mundurach blokujący obiekty na Krymie nie mają z rosyjskimi siłami zbrojnymi nic wspólnego. Fakt, że oni sami się do pochodzenia z Rosji przyznają, uznał za prowokację. Podkreślił też, że nie ma pojęcia, skąd nowoczesny rosyjski sprzęt wojskowy w ogóle się tam wziął. Idźmy tym śladem, zacznijmy budować nowe, alternatywne gazociągi. Jeśli Rosjanie spytają, co robimy, powiedzmy, że nie wiemy, kto i co buduje. I dodajmy, że nawet nie przychodzi nam do głowy, do czego taka rura mogłaby służyć. Na pewno zrozumieją. Grzegorz Jasiński, RMF FM