Krytyczne, mniej lub bardziej bezczelne opinie na temat Polski, adresowane są przede wszystkim na nasz wewnętrzny rynek i mają przekonać nas, że kroczymy błędną drogą. Błędną, to znaczy nie taką, jakiej brukselscy biurokraci by sobie życzyli. Pożądany skutek, czyli gwałtowne "zawstydzenie" opinii publicznej w Polsce jednak nie nastąpiło. To oznacza, że każdy kolejny dzień uprawiania tej retoryki zwiększa ryzyko, że Polacy zaczną wyraźniej dostrzegać absurdalny poziom oderwania tych opinii od rzeczywistości. I oswoją się z myślą, że trzeba je traktować dokładnie tak, jak na to zasługują. Wzruszeniem ramion. Co do Donalda Tuska, to o ile doceniam trzeźwy charakter tego jednego zdania, które według przekazów medialnych wypowiedział, absolutnie i pod żadnym pozorem nie doceniam niczego innego, co w tej sprawie robi. Sugestie, że działania z zewnątrz powinny wpływać na postępowanie polskiego rządu w wewnętrznych sprawach naszego kraju szczególnie z jego strony są... hm, jakby to delikatnie powiedzieć... nie na miejscu. Choć może on sam ma na ten temat jakieś doświadczenia. To nie jest oczywiście tak, że Prawo i Sprawiedliwość, które samo próbowało na forum europejskim nagłaśniać nieprawidłowości rządów PO-PSL, czy to w związku ze smoleńskim śledztwem, czy choćby wyborami samorządowymi w 2014 roku, może teraz twierdzić, że wszystkie "brudy należy prać w domu". Kto, jak kto, ale PiS doskonale wie, że czasem tak się nie da. To, że nadstawianie ucha na wewnętrzne polskie sprawy, wtedy było dominującym w Unii siłom nie na rękę, a teraz już jest, świadczy jednak bardziej o kondycji samej Unii, niż o czymkolwiek innym. Precedensowa decyzja w sprawie Polski będzie obserwowana przez opinię publiczną także poza naszym krajem. Jeśli eurokratom nie uda się jej przekonać, że dzieją się u nas straszne rzeczy, owa opinia publiczna może zadać sobie pytanie, czy aby europejska biurokracja naprawdę zajmuje się tym, co jest naprawdę ważne. Odpowiedź na to pytanie nie musi być twierdząca, może dalej podważyć i tak wątły już autorytet Brukseli. Czy tak się stanie zależy miedzy innymi od postępowania polskiego rządu. Tego, czy będzie w stanie swoje racje precyzyjnie wytłumaczyć i czy te tłumaczenia będą miały okazje do światowej opinii publicznej dotrzeć. Paradoksalnie, podniesienie stawki przez KE sprawi, że i zainteresowanie argumentami rządu w Warszawie może wzrosnąć. Nie przeceniam ogłoszonej dziś decyzji, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wbija ona ostateczny gwóźdź do trumny z twierdzeniami PO o tym, jak silna jest w Unii nasza pozycja. Nie jest silna. Gdyby była, nikt by nas do "oślej ławki" nie sadzał, bez względu na zmiany u rządowego steru. Najwyraźniej trzeba o te pozycję walczyć w zupełnie inny sposób, niż rzekomo czyniła to Platforma Obywatelska, że o samym Donaldzie Tusku nie wspomnę. Nie wiem, czy wymiana doświadczeń na temat tarć z Brukselą była głównym tematem niedawnej rozmowy Jarosława Kaczyńskiego z Victorem Orbanem, ale nie byłbym tym zaskoczony. Kraje naszej części Europy muszą szukać sposobów na to, by ich głos był w Brukseli słyszany i traktowany serio, Polska ma tu bardzo dużo do zrobienia. Nie chodzi przy tym o to, by Unię demontować i kompromitować, co absolutnie nie jest w naszym interesie, ale o to, by ją zmieniać w taki sposób, by służyła nam wszystkim. I by szanowała nas wszystkich. W Unii Europejskiej nie powinno być krajów równych i równiejszych. Panowie z Holandii, Niemiec czy Luksemburga muszą sobie o tym przypomnieć. W staraniach o większą równowagę w obrębie Unii Europejskiej możemy, jak sądzę, liczyć na zrozumienie nie tylko w naszym regionie. Oczywiście na krótką metę wdrożona wobec nas procedura w budowaniu takiego omijającego Brukselę, "poziomego" porozumienia nie pomoże. Stawia nas jednak w sytuacji, kiedy praktycznie nie możemy pozwolić sobie na bierność. Rząd i prezydent Andrzej Duda muszą prowadzić aktywną, dbającą o nasze interesy i owszem, zręczną politykę zagraniczną. Nie wszyscy w Polsce będą trzymać kciuki za jej powodzenie, ale wciąż jestem przekonany, że zdecydowana większość tak.