Dla wyjaśnienia dodam, że w istocie swej obie cywilizacje, zarówno ta mówiąca, że aborcja jest bezwarunkowym i niezbywalnym prawem kobiety, jak i ta, która nie godzi się na zabijanie dzieci w łonie matki, są obce sobie nawzajem. To, która z nich wydaje się nam "swoją" zależy tylko i wyłącznie od poglądów, które w tej jednej konkretnej sprawie wyznajemy, a czasem i głosimy. Myślę, że w czasach rozmaitych narracji, fake newsów, wszechobecnego "kalizmu", wykręcania kota ogonem, poprawności politycznej i liberalnego przechyłu mediów, ten oto temat leży u podstaw wielu naszych sporów, jest przy tym na tyle istotny, że nie daje szans na szybkie tych sporów zażegnanie. W Polsce toczy się debata dotycząca dopuszczalności aborcji w pewnych szczególnych przypadkach. Na tle liberalnego świata XXI wieku jest to dyskusja wyjątkowo wyrafinowana i - nie waham się użyć tego słowa - szlachetna. Mówimy o rzeczywistych przypadkach około tysiąca chorych dzieci i zdecydowana większość z nas rozumie, że aborcja oznacza przerwanie ich życia. Różnimy się opiniami, czy ich rodzice mają, czy nie mają prawa decydować o ich losie, ale rozumiemy, jakiej wagi jest ta decyzja. Liberalny świat w swym dominującym nurcie tego typu dylematów nie rozważa. Kwestię dopuszczalności uznaje za bezprzedmiotową, bowiem zdołał sobie i innym wmówić, że aborcja żadnym tematem do etycznych rozważań nie jest. Język tamtej cywilizacji mówi tylko o prawie kobiet, o procedurze medycznej, sprzeciwia się ograniczeniu owego prawa nawet wówczas, gdy dotyczy dzieci, które byłyby w stanie z pomocą lekarzy przetrwać poza organizmem matki. A przepraszam, przecież o żadnych dzieciach mowy tam nie ma.... Tamten, obcy świat, na co dzień przywiązany do swej naukowości i racjonalizmu, w niewytłumaczalny sposób był w stanie wmówić sobie, że życie zaczyna się z chwilą urodzin. A wcześniej, tamto coś żadnych praw nie ma. Nie chodzi mi już nawet o rozważania o duszy, które dla części z nas mogą być abstrakcją, ale o sam proces zapłodnienia komórki jajowej, który żadną abstrakcją nie jest. Jeśli liberalnemu światu udało się wcisnąć ludziom przekonanie, że to nie jest żaden początek życia, są w stanie wcisnąć już wszystko. Takie przekręcenie istoty aborcji, z zabiegu kończącej życie w procedurę medyczną, który usuwa problem, jest w moim przekonaniu takim gwałtem na zdrowym rozsądku, że jego skutki odczuwamy w wielu, pozornie niezwiązanych dziedzinach życia. Żaden mężczyzna nie zrozumie w pełni emocji towarzyszących kobiecie w ciąży. Jesteśmy w stanie tylko domyślać się tego, że nie zawsze towarzyszy jej radość i nadzieja, a często lęk, poczucie ubezwłasnowolnienia, czy nawet żal za przekreślonymi planami. Czym innym jest jednak potrzeba oswojenia się z ciążą, potrzeba wsparcia ze strony ojca dziecka, a czym innym wmówienie sobie, że ciąża nie jest niczym szczególnie ważnym i można ją po prostu wymazać. To niewiarygodne, że postępy medycyny, które pozwoliły uratować życie setek milionów noworodków, równocześnie odczłowieczyły i pozbawiły szansy życia dziesiątki milionów innych. Czy naprawdę gotowi jesteśmy uwierzyć, że społeczna zgoda na zabijanie dzieci, które nie zagrażają zdrowiu i życiu matki, jest miarą naszego człowieczeństwa i triumfem cywilizacji? Jeśli już nawet komuś nie podoba się idea, że każde życie jest wartościowe i piękne, drażnią go religijne argumenty w tej sprawie, jakimś cudem nie zadaje sobie pytania, czy wśród tych usuniętych zlepków komórek nie było przypadkiem wielu geniuszy, którzy tak, owszem, doprowadziliby nas do jeszcze większego postępu. A przecież mogli być wśród tych dzieci genialni naukowcy, którzy zatrzymaliby ocieplenie klimatu, genialni filozofowie, którzy porwaliby lud i odebrali mu opium, wielcy artyści, którzy wprowadziliby sztukę krytyczną na nieznany do tej pory poziom. Mogli być... Przepadło. W aborcyjnym sporze wiele zależy od tego, co wydarzy się w Stanach Zjednoczonych. Dla ruchów proaborcyjnych, uzbrojonych w korzystną dla nich decyzję Sądu Najwyższego w sprawie Roe v. Wade z 1973 roku, prezydentura Donalda Trumpa to prawdziwy kataklizm. Po raz pierwszy od ponad 40 lat Republikanie zdobyli szanse przechylenia Sądu Najwyższego na antyaborcyjną stronę. To dlatego liberałowie tak nie cierpią Trumpa, to dlatego wytoczyli przeciwko jego kandydatowi, sędziemu Brettowi Kavanaugh, najcięższe możliwe działa. Walka o zablokowanie tej kandydatury była w istocie rozpaczliwą próbą uratowania aborcji na życzenie, bo Kavanaugh, wraz z wcześniej mianowanym przez prezydenta Trumpa Neilem Gorsuchem, może interpretację konstytucji w tej sprawie zmienić. Liczba aborcji w USA w ciągu ostatnich 10 lat i tak już istotnie spadła. Według oficjalnych, opublikowanych właśnie danych jeszcze w 2006 roku było ich blisko 850 tysięcy, czyli 233 na 1000 żywych urodzin, w 2015 roku już niespełna 640 tysięcy, czyli 188 na 1000 urodzin. Co ciekawe, spadek ten jest najsilniejszy u nastolatek, w grupie wiekowej 15-19 lat przekracza 50 proc. Centers for Disease Control and Prevention, które opublikowały te dane nie informują o przyczynach tego procesu. Organizacje wspierające prawo do aborcji widzą w tym efekt ograniczeń nakładanych przez poszczególne stany. Ewentualna, korzystna dla obrońców życia decyzja Sądu Najwyższego może ten proces jeszcze przyspieszyć. O sprawie aborcji w Polsce pisałem wielokrotnie, nie chcę się powtarzać, tym razem jednak chcę ją potraktować nie z punktu widzenia polityki wewnętrznej, lecz zagranicznej. Mam silne przekonanie, że właśnie sprawa ograniczenia aborcji, a przede wszystkim fakt obowiązywania w Polsce aborcyjnego kompromisu, który Polacy wciąż generalnie popierają, budzi w lewicowych kręgach konsekwentne obrzydzenie i obawę. Po przekonaniu do aborcji Irlandczyków, Polacy pozostają jednym z coraz mniej licznych w zachodnim świecie antyaborcyjnych przyczółków, obca cywilizacja obyczajowej lewicy nie chce się z tym pogodzić, obawiając się - być może słusznie - że nasz kraj może zacząć do swego modelu przekonywać też innych. A bez mitu aborcji na życzenie jako kluczowego prawa kobiety, wiele innych postępowych mitów też może upaść. Stąd starania, by sytuację społeczną w Polsce zmienić, a jeśli to miałoby się od razu nie udać, przynajmniej skompromitować nas w oczach światowej opinii publicznej na tyle, by nasze wpływy ograniczyć do minimum. Nie twierdzę, że nie ma innych przyczyn takich działań, sądzę jednak, że sprawa aborcji może być czynnikiem ważniejszym, niż nam się wydaje...